Kiedy Nikt Po Mnie Nie Przyszedł: Opowieść o Samotności, Przebaczeniu i Rodzinnych Bliznach
— Panie Dariuszu, czy ktoś po pana przyjedzie? — zapytała pielęgniarka, patrząc na mnie z troską, której nie potrafiłem już odwzajemnić. Siedziałem na szpitalnym łóżku, ubrany w wyprane do znudzenia dresy, z torbą spakowaną przez kogoś innego. Wokół mnie kręcili się inni pacjenci, których rodziny już czekały na korytarzu. Ja patrzyłem w okno, licząc krople deszczu spływające po szybie.
— Tak, pewnie zaraz będą — skłamałem, choć wiedziałem, że nikt nie zadzwonił, nikt nie zapytał nawet, czy żyję. Od tygodnia próbowałem się dodzwonić do żony, do syna. Odpowiadała mi tylko cisza lub krótkie SMS-y: „Nie mogę teraz rozmawiać”.
Moja żona, Agnieszka, zawsze była twarda. Poznaliśmy się na studiach medycznych w Łodzi. Ona — ambitna studentka pielęgniarstwa, ja — chłopak z małego miasta pod Radomiem, który chciał coś w życiu osiągnąć. Zakochaliśmy się w sobie na przekór wszystkim. Nasze życie było pełne planów i marzeń, które z czasem zamieniły się w listę obowiązków i pretensji.
— Darek, nie mogę ciągle wszystkiego robić sama! — krzyczała kiedyś Agnieszka, trzaskając drzwiami od kuchni. — Ty tylko praca i praca! A ja? A dzieci?
— Przecież robię to dla nas! — odpowiadałem zbyt głośno, nie słysząc własnych słów.
Z czasem przestaliśmy rozmawiać. Syn, Michał, dorastał w cieniu naszych kłótni. Córka, Ola, zamknęła się w sobie. Ja uciekałem do pracy — do pacjentów, którzy potrzebowali mnie bardziej niż moja własna rodzina.
Teraz siedziałem sam na szpitalnym łóżku i czułem się jak jeden z tych pacjentów, których odwiedzałem tylko ja. Ironia losu.
Telefon zadzwonił. Numer żony.
— Halo? — odezwałem się z nadzieją.
— Darek… — jej głos był zmęczony i zimny. — Nie dam rady dziś przyjechać. Michał ma kolokwium, Ola jest u babci. Może weźmiesz taksówkę?
— Rozumiem — odpowiedziałem cicho. Chciałem zapytać: „A co ze mną? Czy jeszcze jestem dla was ważny?” Ale nie miałem siły.
Pielęgniarka spojrzała na mnie ze współczuciem.
— Może zadzwoni pan po kogoś innego? — zaproponowała.
— Nie mam do kogo — wyszeptałem.
Wyszedłem ze szpitala sam. Deszcz padał coraz mocniej. Taksówkarz spojrzał na mnie przez lusterko.
— Sam pan wraca? — zapytał.
— Tak… Sam.
W domu było cicho. Na stole leżała kartka: „Obiad w lodówce”. W kuchni czułem zapach bigosu, który kiedyś gotowaliśmy razem z Agnieszką w niedzielne popołudnia. Teraz był tylko zimny posiłek i jeszcze zimniejsze powietrze między nami.
Wieczorem usiadłem przy stole z synem.
— Michał… Możemy porozmawiać?
Chłopak wzruszył ramionami.
— O czym?
— O nas… O tym, co się stało…
— Tato, zawsze byłeś w pracy. Teraz nagle chcesz rozmawiać? — jego słowa były jak policzek.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Próbowałem tłumaczyć się chorobą, zmęczeniem, ale on już mnie nie słuchał.
Agnieszka wróciła późno. Przeszła obok mnie bez słowa.
— Aga… Przepraszam za wszystko…
Zatrzymała się na chwilę.
— Za późno na przeprosiny, Darek. Ludzie nie zmieniają się przez jeden udar.
Zostałem sam w kuchni. Wpatrywałem się w zdjęcia na lodówce: uśmiechnięta rodzina sprzed lat. Gdzie podziała się ta miłość? Kiedy zamieniliśmy bliskość na obojętność?
Przez kolejne dni próbowałem naprawić relacje. Proponowałem wspólne obiady, rozmowy, nawet terapię rodzinną. Spotykałem się tylko z murem milczenia lub krótkimi odpowiedziami.
Pewnego wieczoru Ola przyszła do mnie do pokoju.
— Tato… Boję się o ciebie — powiedziała cicho.
Objąłem ją mocno. Poczułem łzy na policzku.
— Ja też się boję… Ale najbardziej boję się tego, że już nigdy nie będziemy rodziną.
Ola spojrzała na mnie poważnie.
— Może musimy nauczyć się wybaczać…
Te słowa zostały ze mną na długo. Zacząłem pisać listy do Agnieszki i Michała — o tym, co czuję, czego żałuję i czego się boję. Nie wiem, czy je przeczytali. Ale ja musiałem to zrobić dla siebie.
Czasem myślę: czy można odbudować coś, co latami niszczyliśmy obojętnością? Czy przebaczenie jest możliwe tam, gdzie zabrakło miłości?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy warto walczyć o rodzinę nawet wtedy, gdy wszyscy już odpuścili?