Cień na ulicy Słowackiego: Historia jednej decyzji
A po co się oglądać? Lepiej by było przejść obok… Te słowa dźwięczały mi w głowie, gdy szedłem szybkim krokiem ulicą Słowackiego, ściskając w dłoni klucze do mieszkania. Był listopadowy wieczór, zimny wiatr smagał mi twarz, a światła latarni rozmywały się w mokrych kałużach. Właśnie wracałem z pracy – zmęczony, głodny, z głową pełną rachunków i niedokończonych spraw. Wtedy to zobaczyłem – na przystanku autobusowym, pod rozklekotaną wiatą, siedziała starsza kobieta. Trzymała się za bok, jej twarz była wykrzywiona bólem. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Poczułem ukłucie niepokoju.
– Proszę pana… – wychrypiała cicho, ledwo słyszalnie przez szum przejeżdżających samochodów.
Zatrzymałem się na sekundę. W głowie rozgrywała się walka: „Nie mam czasu, muszę wracać do domu. Może ktoś inny jej pomoże? Może przesadzam?” Przekonałem sam siebie, że nie jestem lekarzem, że nie wiem, jak pomóc. Przecież mogłem przejść obok…
Odwróciłem wzrok i ruszyłem dalej. Każdy krok wydawał się cięższy od poprzedniego. Słyszałem jeszcze jej cichy jęk za plecami. „Może to tylko chwilowe osłabienie? Może zaraz przyjedzie autobus i ktoś się nią zajmie?” – próbowałem się usprawiedliwić. Ale serce waliło mi jak młotem.
W domu czekała na mnie żona, Marta. Od progu rzuciła:
– Znowu jesteś spóźniony! Zosia już śpi, a ja sama musiałam ogarnąć kolację i lekcje.
Nie miałem siły się tłumaczyć. W milczeniu zjadłem zimną zupę i poszedłem pod prysznic. Gorąca woda nie zmyła jednak poczucia winy. Wciąż widziałem oczy tej kobiety – pełne bólu i nadziei.
W nocy nie mogłem spać. Przewracałem się z boku na bok, a w głowie powracało pytanie: „Czemu się w ogóle odwróciłeś? Mógłbyś przecież przejść obok… Ale czy naprawdę musiałeś?” Każdy z nas podejmuje decyzje i szuka dla nich usprawiedliwień. Z początku dręczą nas wątpliwości, boimy się, że nasz czyn odbije się jak bumerang, że spotka nas kara. Ale gdy nic się nie dzieje, uspokajamy się, utwierdzamy w przekonaniu, że postąpiliśmy dobrze, i idziemy dalej.
Następnego dnia Marta zauważyła moją ponurą minę.
– Coś się stało? – zapytała z troską.
– Nic… Po prostu jestem zmęczony – skłamałem.
Ale ona znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
– Znowu coś cię gryzie. Powiedz mi w końcu.
Opowiedziałem jej wszystko. O kobiecie na przystanku, o swoim tchórzostwie, o tym, jak bardzo żałuję.
Marta westchnęła ciężko.
– Może jeszcze nie jest za późno? Może powinniśmy tam pójść i sprawdzić?
Nie miałem odwagi. Bałem się tego, co mogę zobaczyć lub usłyszeć. Bałem się prawdy o sobie samym.
Przez kolejne dni chodziłem jak cień. W pracy szef zwrócił mi uwagę na brak koncentracji. W domu byłem rozdrażniony, krzyczałem na córkę za drobiazgi. Marta coraz częściej patrzyła na mnie z wyrzutem.
W końcu podczas rodzinnej kolacji wybuchłem:
– Czy wy wszyscy musicie mnie ciągle oceniać?!
Zosia rozpłakała się i uciekła do swojego pokoju. Marta spojrzała na mnie z rozczarowaniem.
– To nie my cię oceniamy, tylko ty sam siebie niszczysz – powiedziała cicho.
Tej nocy długo siedziałem przy oknie, patrząc na pustą ulicę Słowackiego. Próbowałem sobie przypomnieć twarz tej kobiety – czy była bardziej przestraszona czy pogodzona z losem? Czy ktoś jej pomógł? Czy może…
W weekend zebrałem się na odwagę i poszedłem na przystanek. Było pusto. Tylko stara ławka skrzypiała pod ciężarem deszczu. Zapytałem kioskarza z naprzeciwka:
– Przepraszam, czy kilka dni temu nie było tu starszej pani? Wyglądała na chorą…
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Tu codziennie ktoś czeka na autobus. Ale wie pan co? Parę dni temu pogotowie zabrało jakąś kobietę spod tej wiaty. Podobno zasłabła.
Serce mi zamarło.
– Wie pan, co się z nią stało?
– Nie wiem… Ale podobno przeżyła. Sąsiadka mówiła, że ktoś zadzwonił po karetkę.
Poczułem ulgę wymieszaną ze wstydem. Ktoś inny zrobił to, czego ja nie potrafiłem. Ktoś inny miał odwagę zatrzymać się i pomóc.
Wracając do domu, myślałem o tym wszystkim, co wydarzyło się przez ostatni tydzień. O tym, jak jedna decyzja potrafi zatruć codzienność, jak łatwo usprawiedliwiamy własne lenistwo czy strach. Jak bardzo boimy się odpowiedzialności za drugiego człowieka.
Wieczorem usiadłem przy stole z rodziną. Spojrzałem na Martę i Zosię – ich twarze były zmęczone moim milczeniem i wybuchami.
– Przepraszam was… Za wszystko – powiedziałem cicho.
Marta uśmiechnęła się smutno i ścisnęła moją dłoń.
Czasem myślę: co by było, gdybym wtedy się zatrzymał? Czy byłbym innym człowiekiem? Czy naprawdę tak trudno jest zrobić ten jeden krok więcej dla drugiego człowieka? Może właśnie takie chwile pokazują nam prawdę o nas samych…