Noc, Kiedy Kot Leonarda Pokazał Swoje Prawdziwe Oblicze

Leonardo zawsze uważał się za człowieka psów. Lojalność, bezwarunkowa miłość, towarzystwo – psy zdawały się to wszystko uosabiać bez wysiłku. Dlatego, kiedy jego siostra, Linda, poprosiła go o opiekę nad jej mieszkaniem i kotem, Panem Bączkiem, podczas jej wyjazdu na Hawaje, zawahał się. Ale rodzina to rodzina, i Leonardo nie mógł odmówić.

Pierwsze kilka dni minęło bez incydentów. Pan Bączek, smukły, czarny kot z przenikliwymi zielonymi oczami, większość czasu trzymał się na uboczu, wychodząc ze swoich kryjówek tylko po jedzenie lub okazjonalne głaskanie od Leonarda. To jednak czwarta noc wszystko zmieniła.

Leonardo obudził się w środku nocy od głośnego trzasku dochodzącego z salonu. Z przyspieszonym biciem serca, chwycił za kij baseballowy, który trzymał przy łóżku, i na palcach podszedł do źródła hałasu. Tam, w bladym świetle księżyca przebijającym się przez okna, zobaczył Pana Bączka, siedzącego na szczycie teraz rozbitej wazy, która była ulubionym przedmiotem Lindy.

Sfrustrowany i zaspany, Leonardo nie mógł powstrzymać się od krzyku na kota. „Co jest z tobą nie tak? Wiesz, ile to znaczyło dla Lindy?” Pan Bączek po prostu wpatrywał się w niego, nie mrugając, zanim zeskoczył z szafki i odskoczył.

Czując się winny za swój wybuch, Leonardo postanowił posprzątać bałagan i zmierzyć się z konsekwencjami rano. Podczas zbierania kawałków wazy, usłyszał ciche pikanie. Zaintrygowany, podążył za dźwiękiem do kuchni, gdzie odkrył źródło: mały, cyfrowy detektor tlenku węgla, który Linda zainstalowała, migał na czerwono i pikając pilnie.

Panika ogarnęła Leonarda, gdy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Mieszkanie wypełniało się tlenkiem węgla, cichym, bezwonnym zabójcą. Otworzył okna, zadzwonił pod 112 i wybiegł na zewnątrz, aby czekać na służby ratunkowe.

Strażacy szybko przybyli i potwierdzili, że przyczyną był wyciek z systemu ogrzewania. Zapewnili Leonarda, że zdążył w samą porę, ale słowa te brzmiały pusto. Siedząc na krawężniku, obserwując pracę ratowników, przez myśl przeszła mu mrożąca krew w żyłach myśl. Pan Bączek nie spowodował wypadku z wazą złośliwie czy z psoty. Kot próbował go obudzić, ostrzec przed niebezpieczeństwem.

Fale winy zalały Leonarda. Krzyczał na istotę, która uratowała mu życie. Ale kiedy wrócił do środka, aby znaleźć Pana Bączka i przeprosić, kota nigdzie nie było. Pomimo poszukiwań mieszkania i okolicy przez kilka godzin, Pan Bączek zniknął w noc.

Incydent pozostawił Leonarda z głębokim poczuciem straty i żalu. Złe ocenił Pana Bączka, przypisując mu najgorsze intencje, kiedy tak naprawdę kot był jego nieoczekiwanym wybawcą. Uświadomienie przyszło za późno, i Leonardo nigdy nie mógł pozbyć się uczucia, że zawiódł Pana Bączka, kiedy to było najważniejsze.