„Kiedy odwiedziła ją córka: Smutna rzeczywistość zaniedbania starszych osób w szpitalach”
Był to typowy ruchliwy poranek w szpitalu, kiedy Klara została przywieziona na mój oddział. W wieku 78 lat była pełna energii jak na swój wiek, a jej oczy błyszczały figlarnym światłem, które zaprzeczało jej latom. Jej dokumenty przyjęcia nie wykazywały nic poważnego — drobny upadek, kilka siniaków i obowiązkowy okres obserwacji ze względu na jej wiek. Przedstawiłam się i od razu świetnie się zrozumiałyśmy.
Klara była opowiadaczką, a jej życiowe historie były naszpikowane humorem i mądrością. Mówiła z czułością o swoim ogrodzie, zmarłym mężu, Henryku, i różnych przygodach z młodszych lat, które przeżyła w kraju. Jednak kiedy rozmowa zeszła na temat rodziny, a zwłaszcza jej córki, jej duch jakby przygasł, a uśmiechy wydawały się nieco wymuszone.
W miarę upływu dni Klara stała się ulubienicą personelu dzięki swojej łatwości w nawiązywaniu kontaktów. Jednak nikt jej nie odwiedzał. Żadne kwiaty czy kartki z życzeniami zdrowia nie zdobiły jej stolika przy łóżku. Wydało mi się to dziwne, biorąc pod uwagę, jak serdeczna i towarzyska była.
Pewnego poranka, około tygodnia po jej przyjęciu, młoda kobieta w eleganckim biznesowym stroju przybyła. Jej ostre obcasy stukotały autorytatywnie o linoleum, gdy podeszła do stanowiska pielęgniarek. „Jestem Kamila, córka Klary. Jak się ma?” Jej ton był zdecydowany, troska zdawała się być bardziej obowiązkowa niż szczera.
Prowadziłam ją do pokoju Klary, ciekawa interakcji, która miała się rozegrać. Gdy weszłyśmy, twarz Klary rozjaśniła się czystą radością. „Kamila, kochanie!” zawołała.
Kamila odpowiedziała ciasnym uśmiechem, jej oczy przeskanowały pokój, jakby oceniając jego jakość. „Cześć, mamo. Jak się czujesz?” zapytała, stojąc sztywno przy drzwiach.
Rozmowa, która nastąpiła, była napięta. Klara próbowała nadrobić stracone dni, wylewając pytania i anegdoty, starając się zasypać przepaść. Kamila jednak była zdystansowana, jej odpowiedzi były lakoniczne, a uwaga podzielona między telefon a zegarek.
Po zaledwie piętnastu minutach Kamila wstała. „Muszę iść, mamo. Praca,” powiedziała, jej głos pozbawiony żalu. Twarz Klary zasmuciła się, cichy „Och” wymknął się z jej ust, gdy próbowała ukryć rozczarowanie drżącym uśmiechem.
„Przyjdziesz jeszcze?” zapytała Klara, nadzieja w jej głosie.
„Zobaczymy. Ostatnio bardzo dużo pracuję,” odpowiedziała Kamila, jej ton był niezobowiązujący. Pochyliła się, dała Klarze powierzchowny całus w policzek i wyszła.
Pokój wydał się zimniejszy po jej odejściu. Klara długo wpatrywała się w drzwi, a potem odwróciła się do mnie, uśmiechając się smutno, a w oczach pojawiły się łzy. „To trudne, Zofio,” szepnęła. „Patrzeć, jak własne dziecko oddala się od ciebie, stając się obcym.”
W ciągu kolejnych tygodni duch Klary zdawał się kruszyć. Śmiech stawał się rzadszy, jej opowieści krótsze. Światło w jej oczach przygasło, a ona mówiła mniej o ogrodzie i przygodach, a więcej o swoich lękach i samotności.
Klara nie otrzymała już więcej żadnej wizyty od Kamili ani od nikogo innego. Gdy nadszedł czas jej wypisu, pomogłam jej wsiąść do taksówki, a jej ciche „dziękuję” złamało mi serce.
Patrząc, jak taksówka odjeżdża, nie mogłam przestać myśleć o niezliczonych starszych osobach takich jak Klara, których duch był łamany nie przez słabość ich ciał, ale przez zaniedbanie ich bliskich.