Zdradził nas, a teraz chce wrócić, ale nie potrzebuję takiego szczęścia

— Znowu dzwoni — powiedziała moja mama, patrząc na wyświetlacz telefonu. — Chcesz z nim rozmawiać?

Pokręciłam głową. W gardle miałam gulę, a serce waliło mi jak oszalałe. Adrian. Jeszcze kilka miesięcy temu jego imię wywoływało u mnie uśmiech. Teraz czułam tylko ból i wściekłość.

Poznałam Adriana na mojej pierwszej pracy w jednym z biurowców w Poznaniu. Właśnie skończyłam studia na UAM-ie, byłam młoda, naiwna, zupełnie jeszcze zielona. Adrian od razu wziął mnie pod swoje skrzydło – pomagał w zadaniach, tłumaczył zawiłości, wspierał. Byłam mu ogromnie wdzięczna, a moje serce zaczęło bić szybciej na jego widok. Z czasem zaczęliśmy się spotykać po pracy: kawa, kino, długie spacery po Cytadeli. Wydawało mi się, że znalazłam kogoś wyjątkowego.

— Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć — mówił mi pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na ławce nad Wartą. — Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym.

Wtedy uwierzyłam mu bez zastrzeżeń. Moja mama ostrzegała mnie: „Nie ufaj tak szybko ludziom, Karolina. Życie potrafi zaskoczyć”. Ale ja byłam zakochana i ślepa na wszystko poza nim.

Po roku zamieszkaliśmy razem. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Jeżycach. Było ciasno, ale szczęśliwie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Adrian coraz częściej wracał późno z pracy, tłumaczył się nadgodzinami i projektami. Ja gotowałam kolacje, czekałam z herbatą i opowieściami o moim dniu. On słuchał jednym uchem, coraz częściej patrzył w telefon.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy:

— Karolina, widziałam Adriana na Starym Rynku… Był z jakąś kobietą. Wyglądali… blisko.

Zamarłam. Próbowałam sobie wmówić, że to nieporozumienie. Ale nie dawało mi to spokoju. Kiedy Adrian wrócił do domu, zapytałam wprost:

— Z kim byłeś dzisiaj na Rynku?

Zbladł. Przez chwilę milczał.

— To tylko koleżanka z pracy — rzucił szybko.

Nie uwierzyłam mu. Zaczęłam szukać dowodów. Przeglądałam jego rzeczy, sprawdzałam telefon, choć czułam się podle z tym wszystkim. W końcu znalazłam wiadomości: „Tęsknię za tobą”, „Kiedy znowu się zobaczymy?”. Serce mi pękło.

— Jak mogłeś? — krzyknęłam następnego dnia rano. — Zdradziłeś mnie!

Adrian próbował się tłumaczyć:

— Karolina, to nic nie znaczyło! To był tylko jeden raz…

Nie chciałam go słuchać. Spakowałam swoje rzeczy i wróciłam do mamy na Winogradach. Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z pokoju. Mama przynosiła mi herbatę i próbowała pocieszać:

— Czas leczy rany, kochanie. Jesteś silniejsza niż myślisz.

Ale ja czułam się jak wrak człowieka. Wszystko przypominało mi o Adrianie: kubek do kawy, szalik zostawiony w przedpokoju, wspólne zdjęcia na Instagramie. Próbowałam je usuwać, ale one wracały jak bumerang w mojej głowie.

Minęły dwa miesiące. Powoli zaczęłam wracać do życia. Spotykałam się z przyjaciółkami, chodziłam na jogę do parku Sołackiego, zaczęłam nawet rozważać powrót do pracy. I wtedy zadzwonił Adrian.

— Karolina… Proszę cię, porozmawiajmy — usłyszałam w słuchawce jego głos.

— Nie mam ci nic do powiedzenia — odpowiedziałam chłodno.

Ale on nie dawał za wygraną. Pisał SMS-y, dzwonił do mojej mamy, przysyłał kwiaty pod drzwi mieszkania.

— Zrozumiałem swój błąd — mówił podczas jednej z rozmów przez domofon. — Chcę to naprawić. Kocham cię.

Widziałam go przez okno: stał pod blokiem z bukietem róż i miną zbitego psa. Przez chwilę poczułam ukłucie litości… Ale zaraz przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone samotnie, łzy i upokorzenie.

Moja mama patrzyła na mnie z troską:

— Może powinnaś mu wybaczyć? Każdy popełnia błędy…

Ale ja już wiedziałam: nie chcę takiego szczęścia. Nie chcę żyć w ciągłym strachu i niepewności. Zasługuję na coś więcej niż ochłapy miłości rzucane między jednym kłamstwem a drugim.

Pewnego dnia spotkałam Adriana przypadkiem w galerii handlowej Malta. Podszedł do mnie niepewnie.

— Karolina…

Spojrzałam mu prosto w oczy.

— Adrianie, proszę cię… Nie wracaj już do mojego życia. Zdradziłeś nas — mnie i nasze wspólne plany. Teraz muszę nauczyć się być szczęśliwa bez ciebie.

Odwróciłam się i odeszłam bez żalu.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba zamknąć drzwi za przeszłością, żeby otworzyć okno na przyszłość. Czy można jeszcze komuś zaufać po takim rozczarowaniu? Czy naprawdę lepiej być samemu niż z kimś, kto raz już złamał ci serce? Może odpowiedź jest prostsza niż myślimy…