„Zawsze pustka w lodówce, a portfel coraz cieńszy” – Historia o rodzinie, która nie potrafi się rozstać
– Znowu nic nie ma do jedzenia! – głos Michała, mojego syna, odbija się echem po kuchni. Siedzę przy stole, z kubkiem zimnej już kawy, i czuję, jak narasta we mnie irytacja. Zerkam na zegar – jest dopiero dziewiąta rano, a ja już mam dość tego dnia.
– Michał, przecież wczoraj zrobiłam zakupy. – Staram się mówić spokojnie, choć w środku aż się gotuję.
– No ale co z tego? – burczy pod nosem. – Wszystko zniknęło. Chleb suchy, mleko się skończyło. Jak mam pracować?
Patrzę na niego: trzydzieści dwa lata, dresy, rozciągnięty T-shirt, włosy w nieładzie. Pracuje niby zdalnie, ale coraz częściej mam wrażenie, że to tylko pretekst do zamknięcia się w swoim pokoju i unikania świata. Kiedyś był taki radosny, pełen energii chłopak. Teraz… nawet nie wiem, kiedy to się stało.
Mój mąż, Andrzej, wchodzi do kuchni i rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie. Oboje wiemy, że rozmowa z Michałem to jak rzucanie grochem o ścianę. Andrzej wzdycha ciężko i mówi:
– Michał, może byś sam coś kupił? Masz przecież kartę.
– Pracuję! – odpowiada syn z pretensją. – Nie mam czasu na głupoty.
Cisza. W tej ciszy słychać tylko tykanie zegara i moje myśli: „Czy on kiedykolwiek wyjdzie z tego domu? Czy kiedyś będziemy z Andrzejem sami?”
Wieczorem siedzimy z mężem na kanapie. Telewizor gra, ale nikt nie zwraca uwagi na program. Andrzej bierze mnie za rękę.
– Musimy coś zrobić – szepcze. – On nas wykończy.
Pamiętam, jak kiedyś marzyliśmy o tym, że Michał znajdzie dziewczynę, założy rodzinę. Ale on nawet nie wychodzi z domu. Z pracy wraca tylko na obiad do kuchni i znika z powrotem w swoim pokoju. Czasem słyszę śmiech przez drzwi – pewnie z kimś rozmawia przez internet. Ale czy to życie?
Pewnego dnia postanawiam porozmawiać z nim szczerze. Czekam, aż skończy „pracę” i wychodzi do kuchni po kolejną kanapkę.
– Michał…
– Co?
– Może byś wyszedł gdzieś ze znajomymi? Albo… może jakaś dziewczyna?
Patrzy na mnie jak na kosmitkę.
– Mamo, daj spokój. Nie mam czasu na głupoty. Poza tym… kto by mnie chciał?
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam pokazać. Przecież to mój syn – kocham go nad życie. Ale czy matka może przestać kochać, gdy miłość staje się ciężarem?
Zaczynamy z Andrzejem unikać rozmów o przyszłości Michała. Każda próba kończy się kłótnią albo milczeniem. On zamyka się coraz bardziej w sobie, my coraz bardziej w sobie nawzajem.
Któregoś dnia wracam z pracy wcześniej niż zwykle. Słyszę przez drzwi jego pokoju cichy płacz. Zatrzymuję się, nie wiem co zrobić. Wchodzę bez pukania.
– Michał?
Siedzi przy biurku, twarz ukryta w dłoniach.
– Synku…
Nie odpowiada. Siadam obok niego i obejmuję go ramieniem.
– Co się dzieje?
– Nic… – szepcze. – Po prostu… wszystko jest bez sensu.
Czuję łzy pod powiekami. Przecież to moje dziecko! Ale czy mogę mu pomóc? Czy nie jestem częścią problemu?
Wieczorem rozmawiam z Andrzejem.
– On potrzebuje pomocy – mówię cicho.
– Ale jakiej? Psychologa? Pracy poza domem? Dziewczyny?
Nie wiemy. Czujemy się bezradni.
Mijają tygodnie. Michał coraz rzadziej wychodzi z pokoju. My coraz częściej kłócimy się o drobiazgi: rachunki, zakupy, nawet o to, kto ostatni wyrzucił śmieci.
Pewnej nocy budzi mnie hałas w kuchni. Wstaję i widzę Michała przy lodówce.
– Nie śpisz? – pytam.
– Nie mogę spać – odpowiada cicho.
Siadamy razem przy stole. W świetle lodówki jego twarz wydaje się jeszcze bardziej zmęczona niż zwykle.
– Mamo… boję się.
– Czego?
– Że nigdy nie będę normalny. Że nigdy nie wyjdę stąd…
Przytulam go mocno.
Następnego dnia umawiam go do psychologa. Michał protestuje, ale idzie – chyba pierwszy raz od miesięcy wychodzi sam z domu.
Po kilku tygodniach widzę zmianę. Zaczyna rozmawiać z nami więcej, czasem nawet wychodzi na spacer. Kupuje sobie nowe ubrania. Pewnego dnia mówi:
– Mamo… poznałem kogoś przez internet.
Serce mi rośnie. Może jest nadzieja?
Ale droga do samodzielności jest długa i wyboista. Michał jeszcze długo mieszka z nami, ale powoli zaczyna żyć własnym życiem. My z Andrzejem uczymy się na nowo być razem – bez ciągłego martwienia się o syna.
Dziś patrzę na niego i myślę: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy nasze wsparcie było pomocą czy przeszkodą? Czy każda matka musi kiedyś pozwolić dziecku odejść?
A Wy… co byście zrobili na moim miejscu?