Zamknięta w ciemności: Jak jeden dzień w piwnicy odmienił moje życie
— Mamo, gdzie jesteś? — głos mojej córki odbijał się echem po pustym domu, ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Stałam w piwnicy, z ręką na zimnej klamce, która ani drgnęła. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a światło, jak na złość, nie chciało się zapalić. Czułam, jak serce wali mi w piersi. Zawsze bałam się ciemności, ale nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi spędzić w niej tyle czasu.
Wszystko zaczęło się od zwykłego dnia. Zeszłam do piwnicy po słoik ogórków dla córki, która miała przyjść ze szkoły z koleżanką. Mój mąż, Andrzej, wyjechał służbowo do Poznania. W domu panowała cisza, którą przerwał tylko trzask drzwi. Próbowałam je otworzyć, ale bez skutku. Telefon został na kuchennym stole. Przez pierwsze minuty przeklinałam własną nieuwagę i głupotę.
— To tylko kilka godzin — powtarzałam sobie w myślach. — Ktoś w końcu wróci.
Ale godziny mijały. Zaczęłam liczyć oddechy i bicie serca. Przypomniały mi się wszystkie te noce z dzieciństwa, kiedy bałam się potworów pod łóżkiem. Teraz potworem była samotność i świadomość, że nikt nie wie, gdzie jestem.
W ciemności zaczęły wracać do mnie wspomnienia. Ostatnia kłótnia z Andrzejem — o to, że za mało rozmawiamy, że jestem zamknięta w sobie. Moja matka powtarzała mi zawsze: „Nie pokazuj słabości”. Więc nie pokazywałam. Nawet córce nie mówiłam o swoich lękach.
Czułam narastającą panikę. Próbowałam walić pięścią w drzwi, krzyczeć przez kratkę wentylacyjną. Nic. W końcu usiadłam na zimnych schodach i zaczęłam płakać. Byłam sama jak nigdy dotąd.
Nie wiem, ile czasu minęło — godzina? Dwie? Może więcej? W pewnym momencie usłyszałam cichy szelest nad głową. Ktoś chodził po korytarzu. Zaczęłam walić w drzwi jeszcze mocniej.
— Halo! Jest tu kto?! Pomocy!
Cisza. Potem znów kroki i znajomy głos:
— Pani Kasiu? To pani?
To była Maria — sąsiadka z parteru. Zawsze wydawała mi się oschła i zamknięta w sobie. Ograniczałyśmy się do „dzień dobry” na klatce schodowej.
— Pani Mario! Proszę otworzyć! Zatrzasnęły się drzwi!
Po chwili usłyszałam szuranie klucza i drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Maria stała w progu z szeroko otwartymi oczami.
— Boże święty! Co pani tu robi?
— Zatrzasnęły się drzwi… Nie mogłam wyjść… — głos mi drżał.
Maria bez słowa podała mi rękę i pomogła wyjść na korytarz. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo trzęsą mi się nogi.
— Chodźmy do mnie na herbatę — powiedziała cicho.
W jej mieszkaniu pachniało miętą i świeżo upieczonym chlebem. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Maria nalała mi herbaty i przez chwilę milczała.
— Wie pani… Ja też kiedyś zostałam zamknięta w piwnicy — powiedziała nagle. — Miałam wtedy dziesięć lat. Ojciec zapomniał o mnie na cały dzień.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Nigdy nie rozmawiałyśmy o niczym osobistym.
— Od tamtej pory boję się ciemności — dodała cicho.
W tej chwili poczułam coś dziwnego — jakby między nami pękła niewidzialna bariera. Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim: o samotności, o rodzinie, o tym, jak trudno czasem poprosić o pomoc.
— Mój mąż odszedł pięć lat temu — powiedziała Maria. — Od tamtej pory nikt mnie nie odwiedza.
Poczułam ukłucie w sercu. Przypomniałam sobie wszystkie te razy, kiedy widziałam ją przez okno i odwracałam wzrok.
— Przepraszam… Nigdy nie pomyślałam, że pani może być samotna — wyszeptałam.
Maria uśmiechnęła się smutno.
— Nikt nie myśli o samotnych ludziach, dopóki sam nie poczuje pustki — odpowiedziała.
Kiedy wróciłam do siebie, córka już była w domu. Rzuciła mi się na szyję ze łzami w oczach.
— Mamo! Gdzie byłaś? Tak się bałam!
Przytuliłam ją mocno i po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie na łzy przy niej.
Wieczorem zadzwonił Andrzej. Opowiedziałam mu wszystko — o piwnicy, o Marii, o tym, jak bardzo boję się być sama.
— Kasiu… Przepraszam, że cię zostawiłem samą z tym wszystkim — powiedział cicho.
Nie spałam tej nocy długo. Myślałam o Marii, o sobie, o wszystkich niewypowiedzianych słowach i gestach, które mogłyby coś zmienić.
Następnego dnia zaprosiłam Marię na obiad. Córka pomogła mi nakryć do stołu. Po raz pierwszy od lat czułam, że mój dom jest pełen życia.
Od tamtej pory spotykamy się regularnie — rozmawiamy, śmiejemy się, czasem płaczemy razem nad herbatą. Zrozumiałam jedno: samotność to nie jest stan fizyczny, tylko emocjonalny mur, który sami wokół siebie budujemy.
Czy musiałam zostać zamknięta w ciemnej piwnicy, żeby to zrozumieć? Ile jeszcze osób wokół mnie czeka na to jedno słowo: „Jestem tutaj”? Czy naprawdę tak trudno wyciągnąć rękę do drugiego człowieka?