„Zamiast spokojnej emerytury – opieka nad sąsiadką. Czy to był mój obowiązek?”
— Pani Zosiu, ja już naprawdę nie mam wyjścia. Mama nie może być sama, a ja muszę jechać do pracy. Proszę, tylko na kilka godzin dziennie — głos sąsiada, pana Marka, drżał z napięcia. Stał w moim przedpokoju, ściskając czapkę w dłoniach.
Patrzyłam na niego i czułam, jak moje serce bije szybciej. Przecież dopiero co przeszłam na emeryturę! Miałam tyle planów: spacery z wnuczkiem Antosiem po parku, czytanie książek, może nawet kurs malarstwa w domu kultury. A tu nagle… opieka nad jego matką? Panią Heleną, która od miesięcy nie wychodziła z łóżka i coraz częściej zapominała, kim są ludzie wokół niej.
— Marku… — zaczęłam niepewnie. — Ja… Ja nie wiem, czy dam radę. To duża odpowiedzialność.
— Pani Zosiu, błagam. Nie mam nikogo innego. Siostra mieszka w Gdańsku, a opiekunka z MOPS-u przychodzi tylko na dwie godziny dziennie. Mama ufa pani…
Wiedziałam, że nie odmówię. Może to przez to, że sama byłam kiedyś w podobnej sytuacji z moją mamą. Może przez to, że Marek zawsze pomagał mi z ciężkimi zakupami. A może dlatego, że bałam się pustki i samotności bardziej niż zmęczenia.
Tak zaczęły się moje nowe dni – nie takie, o jakich marzyłam. Budzik dzwonił o szóstej rano, żebym zdążyła przygotować śniadanie dla siebie i dla pani Heleny. Potem szybki telefon do córki: „Nie mogę dziś przyjść na plac zabaw z Antosiem, muszę zostać u sąsiadki”. Słyszałam zawód w jej głosie.
Pani Helena była trudna. Czasem patrzyła na mnie podejrzliwie i pytała: — Kim pani jest? Gdzie jest mój syn?
— Jestem Zosia, sąsiadka. Marek zaraz wróci z pracy — odpowiadałam cierpliwie, choć w środku czułam narastającą frustrację.
Były dni, kiedy płakała bez powodu albo krzyczała na mnie, że ukradłam jej portmonetkę. Innym razem tuliła się do mnie jak dziecko i szeptała: — Nie zostawiaj mnie samej…
Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i czułam się jak cień samej siebie. Córka dzwoniła coraz rzadziej. — Mamo, musisz myśleć też o sobie! — mówiła zirytowana. — Antoś tęskni za tobą.
Ale ja nie umiałam zostawić pani Heleny samej. Przypominała mi moją mamę z ostatnich miesięcy życia – zagubioną, przestraszoną, zależną od innych. Czy miałam prawo odmówić pomocy?
Z czasem zaczęłam dostrzegać drobne radości w tej codzienności. Uśmiech pani Heleny, kiedy przynosiłam jej ulubioną herbatę malinową. Jej cichy śmiech podczas oglądania „M jak miłość”. Nawet Marek zaczął częściej się uśmiechać i przynosił mi świeże bułki na śniadanie.
Ale były też chwile kryzysu. Pewnego dnia pani Helena upadła w łazience. Próbowałam ją podnieść, ale nie miałam siły. Dzwoniłam po Marka z płaczem:
— Nie dam rady sama! To za dużo!
Przyjechał natychmiast. Zobaczył moje łzy i pierwszy raz odważył się mnie przytulić.
— Przepraszam, pani Zosiu… Może powinniśmy poszukać domu opieki?
To słowo zabrzmiało jak wyrok. Dom opieki… Czy to porażka? Czy to oznacza, że zawiodłam?
Przez kilka dni nie mogłam spać. Rozmawiałam z córką:
— Może rzeczywiście powinnam odpuścić? — pytałam.
— Mamo, zrobiłaś więcej niż ktokolwiek inny by zrobił. Ale musisz też żyć swoim życiem — odpowiedziała łagodnie.
W końcu Marek zdecydował się na dom opieki dla mamy. Pomagałam mu w formalnościach, choć serce mi pękało na myśl o pani Helenie w obcym miejscu.
Ostatniego dnia pożegnała mnie słabym uśmiechem:
— Dziękuję ci, Zosiu…
Wyszłam stamtąd ze łzami w oczach i poczuciem pustki. Przez kilka tygodni nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Dopiero po czasie zaczęłam znów spotykać się z wnukiem i chodzić na spacery.
Czasem myślę: czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrym człowiekiem dla innych, nie zapominając o sobie? A może poświęcenie zawsze oznacza rezygnację z własnych marzeń?
Czy Wy też mieliście kiedyś poczucie winy, pomagając innym kosztem siebie? Jak znaleźć równowagę między troską o innych a własnym szczęściem?