Wybawca – Noc, która zmieniła wszystko
Zostało może ze sto kilometrów do celu, kiedy światła mojego starego passata oświetliły czerwone auto stojące na poboczu z otwartą maską. Była czwarta nad ranem, niebo na wschodzie już lekko jaśniało, ale wokół panowała cisza, jakiej nie słyszy się w mieście. Z radia cicho sączył się głos Marka Grechuty, a ja myślałem tylko o tym, jak bardzo chcę już być w domu. Obok samochodu stał facet, machał rękami, jakby od tego zależało jego życie. Przez sekundę miałem ochotę dodać gazu i po prostu przejechać obok – przecież każdy wie, że zatrzymywanie się na pustej drodze w środku nocy to czysty brak rozsądku. Ale coś mnie tknęło. Może to był ten jego gest – nie nachalny, raczej błagalny. Zatrzymałem się.
Wysiadłem powoli, czując jak serce wali mi w piersi. „Dobry wieczór… a raczej dzień dobry” – rzuciłem niepewnie, próbując ukryć nerwy. Facet miał może czterdzieści lat, był wysoki, ubrany w ciemną kurtkę i dżinsy. „Dzięki Bogu, że się pan zatrzymał! Auto mi zdechło, a telefon rozładowany… Niech pan pomoże, proszę!”
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. W jego spojrzeniu było coś dziwnego – niepokój? Strach? A może po prostu zmęczenie. „Ma pan kable?” – zapytałem, starając się brzmieć rzeczowo. „Nie… ale może pan mnie podrzucić do najbliższej stacji?”
W głowie miałem głos mojej żony: „Nie bądź naiwny, Krzysztofie! Ludzie są różni.” Ale przecież nie zostawię go tu samego…
„Wsiadaj” – powiedziałem i otworzyłem drzwi pasażera. Facet usiadł obok mnie i przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Czułem jego wzrok na sobie. „Jestem Andrzej” – odezwał się nagle. „Krzysztof” – odpowiedziałem krótko.
„Wraca pan do domu?”
„Tak. Z delegacji.”
„Ja… też wracam do rodziny. Żona czeka z dziećmi.”
Zacząłem się rozluźniać. Może przesadzam? Może to po prostu facet w potrzebie.
Nagle Andrzej wyjął z kieszeni telefon i zaczął coś nerwowo sprawdzać. „Mówił pan, że rozładowany…” – zauważyłem.
„Tak, ale… próbuję jeszcze raz.”
Coś mi tu nie grało. Zrobiło się duszno w samochodzie. Przejechaliśmy kilka kilometrów w milczeniu.
„Może pan się zatrzymać na chwilę? Muszę zadzwonić do żony.”
Zatrzymałem auto na małym parkingu leśnym. Andrzej wysiadł i odszedł kilka kroków. Patrzyłem przez szybę, jak rozmawia przez telefon – gestykulował gwałtownie, co chwilę oglądał się za siebie.
Wtedy zadzwoniła moja żona.
„Krzysiek? Gdzie jesteś? Martwię się!”
„Już niedaleko… Zatrzymałem się komuś pomóc.”
„Komu?! Zwariowałeś?!”
„Spokojnie, wszystko w porządku.”
Ale sam już nie byłem tego taki pewien.
Andrzej wrócił do auta. „Dziękuję za pomoc… Możemy jechać dalej?”
Ruszyliśmy w stronę najbliższej stacji benzynowej. Po drodze Andrzej zaczął opowiadać o swojej rodzinie – o żonie Magdzie, dwójce dzieci, pracy w firmie budowlanej. Mówił szybko, jakby chciał mnie przekonać do swojej niewinności.
Nagle zauważyłem w lusterku policyjny radiowóz. Zbliżał się szybko, światła błyskały niebiesko-czerwonym blaskiem.
„Coś się stało?” – zapytałem Andrzeja.
Zbladł.
„Nie… chyba nie.”
Radiowóz zrównał się z nami i kazał nam zjechać na pobocze.
Policjant podszedł do okna.
„Dokąd panowie jadą?”
„Na stację benzynową” – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Policjant spojrzał na Andrzeja i nagle wyciągnął broń.
„Ręce na deskę rozdzielczą! Natychmiast!”
Serce mi stanęło. Andrzej zaczął krzyczeć: „To pomyłka! Ja nic nie zrobiłem!”
Policjant wyciągnął go z auta i skuł kajdankami.
Stałem jak sparaliżowany.
Po chwili drugi policjant podszedł do mnie.
„Proszę pana, ten człowiek jest poszukiwany za napad z bronią w ręku i porwanie dziecka.”
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
Andrzej spojrzał na mnie ostatni raz – w jego oczach widziałem rozpacz i coś jeszcze… Może wdzięczność?
Policjanci zabrali go do radiowozu. Zostałem sam na poboczu drogi, z drżącymi rękami i tysiącem myśli w głowie.
Czy zrobiłem dobrze? Czy powinienem był zaufać obcemu? A może właśnie uratowałem komuś życie?
Do dziś nie wiem, czy byłbym w stanie postąpić inaczej. Czy każdy wybór niesie za sobą ryzyko? I czy warto ufać ludziom, nawet jeśli wszystko mówi nam, żeby tego nie robić?