Wszystko dla pieniędzy? Historia o tym, jak straciłam rodzinę, by zyskać spokój

— Mamo, przecież to tylko na kilka tygodni! — głos mojego syna, Pawła, odbijał się echem od obdrapanych ścian kuchni. Stałam przy oknie, patrząc na szare podwórko, gdzie kiedyś bawił się jako dziecko. Teraz miał czterdzieści lat, żonę i dwójkę dzieci, a ja — tylko to mieszkanie po rodzicach i niewielką emeryturę, która ledwo starczała na leki i czynsz.

— Paweł, ja już nie mam siły… — wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — To miało być moje miejsce spokoju. A wy… wy tu wpadliście jak huragan.

Wiedziałam, że nie powinnam tak mówić. Przecież to moja rodzina. Ale od kiedy stracili mieszkanie przez długi Pawła, wszystko się zmieniło. Najpierw miało być na miesiąc, potem na dwa. Minął już prawie rok. Codziennie hałas, kłótnie dzieci, wieczne pretensje synowej, Magdy, że za mało miejsca, że za zimno, że nie mam nowoczesnej kuchni.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę.

— Twoja matka jest niemożliwa! — syczała Magda. — Nie mogę tu wytrzymać. Albo znajdziemy coś własnego, albo wracam do mamy!

Zacisnęłam pięści. To był mój dom. Moje miejsce. A czułam się jak intruz we własnych czterech ścianach.

Wtedy przyszło mi do głowy coś szalonego. Koleżanka z klubu seniora powiedziała mi o portalu z ogłoszeniami. Podobno można dobrze zarobić na wynajmie pokoju studentom albo młodym parom. Przez kilka nocy nie spałam, rozważając to w głowie. W końcu napisałam ogłoszenie: „Wynajmę dwupokojowe mieszkanie w centrum Warszawy. Cicho, ciepło, blisko metra.”

Nie minął tydzień, a już miałam kilku chętnych. Jeden z nich — Tomek, młody informatyk z Lublina — wydawał się sympatyczny i spokojny. Zaproponował dobrą cenę. Pieniądze pozwoliłyby mi spokojnie żyć przez kilka lat.

Ale jak powiedzieć rodzinie?

— Paweł… musimy porozmawiać — zaczęłam pewnego ranka przy śniadaniu.

— Co się stało? — spojrzał na mnie z niepokojem.

— Wynajmuję mieszkanie. Musicie się wyprowadzić do końca miesiąca.

Zapadła cisza tak gęsta, że słyszałam tykanie zegara na ścianie.

— Żartujesz? — Magda aż odsunęła krzesło.

— Nie żartuję. Potrzebuję tych pieniędzy. Nie dam rady dłużej was utrzymywać i znosić tego wszystkiego.

Paweł patrzył na mnie z niedowierzaniem. W jego oczach zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam — rozczarowanie i gniew.

— Myślałem, że rodzina jest najważniejsza… — wyszeptał.

Przez kolejne dni atmosfera była nie do zniesienia. Dzieci płakały, Magda trzaskała drzwiami, Paweł milczał. Czułam się jak potwór. Ale jednocześnie… poczułam ulgę. Po raz pierwszy od miesięcy mogłam usiąść w fotelu i napić się herbaty w ciszy.

Kiedy wyprowadzali się ostatniego dnia miesiąca, Paweł nawet na mnie nie spojrzał. Magda rzuciła tylko przez ramię:

— Mam nadzieję, że te pieniądze ogrzeją cię w nocy.

Zostałam sama. Przez pierwsze dni cieszyłam się spokojem i nowymi wpływami na konto. Ale potem przyszła pustka. Nikt nie dzwonił, nikt nie pytał jak się czuję. Nawet wnuki przestały pisać wiadomości na Messengerze.

Tomek był dobrym lokatorem. Cichy, uprzejmy, płacił na czas. Ale to nie była rodzina.

Czasem budzę się w nocy i słyszę echo dawnych rozmów Pawła i śmiech wnuków. Zastanawiam się wtedy: czy naprawdę warto było poświęcić rodzinę dla kilku złotych więcej? Czy samotność jest ceną za spokój i bezpieczeństwo?

Może są rzeczy ważniejsze niż pieniądze? A może po prostu jestem już za stara na kompromisy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?