Uciekaj, zanim będzie za późno… Historia Marty z Poznania
Uciekaj, zanim będzie za późno… Te słowa powtarzałam sobie w myślach, kiedy stałam w kuchni, trzymając w dłoniach roztrzęsioną filiżankę po kawie. Za drzwiami słyszałam jego kroki – ciężkie, zdecydowane, jakby każdy dźwięk miał mnie przestraszyć. „Marta! Gdzie jest mój portfel?” – krzyknął Adam, a ja poczułam znajomy skurcz żołądka. Jeszcze kilka lat temu nie uwierzyłabym, że będę się bała własnego narzeczonego. Wtedy wszystko wyglądało inaczej.
Każda dziewczyna marzy o wielkiej i czystej miłości. Ja też marzyłam. O chłopaku, który zrobi piękne, nieoczekiwane oświadczyny w najmniej spodziewanym momencie, przed wszystkimi, żeby wszyscy zazdrościli. O pięknym weselu. On w eleganckim garniturze, a obok ona – delikatna panna młoda. Tak właśnie zaczęła się moja historia z Adamem. Poznaliśmy się na studiach w Poznaniu. Był przystojny, pewny siebie, zawsze otoczony grupą przyjaciół. Miałam wrażenie, że świat należy do niego i że jeśli będę przy nim, to i ja będę częścią tego świata.
Pierwsze miesiące były jak z filmu. Kwiaty bez okazji, długie spacery po Starym Rynku, śmiech do łez i rozmowy do rana. Adam potrafił być czuły i opiekuńczy, a jednocześnie stanowczy – to mi imponowało. Kiedy po pół roku znajomości uklęknął przede mną na środku kawiarni i poprosił o rękę, wszyscy bili brawo. Moja mama płakała ze wzruszenia przez telefon, tata był dumny. „Zasłużyłaś na szczęście, Martuś” – mówił.
Wkrótce zamieszkaliśmy razem. Z początku wszystko było idealne – wspólne gotowanie, wieczory z winem i filmami. Ale z czasem Adam zaczął się zmieniać. Najpierw były drobne uwagi: „Po co tyle makijażu?”, „Nie wychodź z Anką, ona ma na ciebie zły wpływ”. Potem pojawiły się sceny zazdrości – o kolegów z pracy, o kuzyna, nawet o sąsiada spod trójki. Zaczęłam się tłumaczyć z każdego wyjścia, z każdego SMS-a.
Pewnego wieczoru wróciłam później z pracy – szef poprosił mnie o pomoc przy projekcie. Adam siedział w ciemnym salonie. „Gdzie byłaś?” – zapytał zimnym głosem. „Przecież mówiłam ci rano…” – zaczęłam tłumaczyć, ale nie słuchał. Wyrwał mi torebkę z ręki i przeszukał ją przy mnie. Poczułam się jak przestępca.
Z czasem zaczął podnosić głos coraz częściej. Raz rzucił talerzem o ścianę, kiedy powiedziałam mu, że nie chcę jeszcze dzieci. Innym razem trzaskał drzwiami tak mocno, że sąsiadka przyszła zapytać, czy wszystko w porządku. „Nie mieszaj się!” – krzyknął do niej przez drzwi.
Próbowałam rozmawiać z mamą, ale ona powtarzała: „Każdy ma gorsze dni, Martuś. Może przesadzasz?” Przyjaciółki coraz rzadziej dzwoniły – Adam nie lubił, gdy spędzałam z nimi czas. Zostałam sama ze swoim strachem i poczuciem winy.
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Adama i patrzyłam w sufit. Myślałam o tym, jak bardzo się zmieniłam – kiedyś byłam radosna, pełna energii, teraz bałam się własnego cienia. Wtedy usłyszałam jego telefon wibrujący na szafce nocnej. Przypadkiem zobaczyłam wiadomość: „Tęsknię za tobą…” od jakiejś Magdy. Serce mi stanęło.
Rano zebrałam się na odwagę i zapytałam go wprost: „Kim jest Magda?” Najpierw się roześmiał: „Nie twoja sprawa.” Potem zobaczyłam w jego oczach coś obcego – gniew i pogardę. „Może gdybyś była inna…” – rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.
To był moment przełomowy. Przez cały dzień płakałam i analizowałam każdy szczegół naszego związku. Zrozumiałam, że nie jestem już tą samą Martą sprzed lat. Że pozwoliłam komuś odebrać sobie radość życia i poczucie własnej wartości.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Anka – jedyna przyjaciółka, która nie dała się odsunąć Adamowi. „Marta, musisz coś zrobić! On cię niszczy!” – krzyczała do słuchawki. Wtedy pierwszy raz powiedziałam na głos: „Chcę odejść.” Bałam się tego słowa bardziej niż czegokolwiek.
Następnego dnia spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do walizki i wyszłam z mieszkania pod pretekstem spotkania z mamą. Serce waliło mi jak oszalałe. Bałam się jego reakcji, bałam się przyszłości bez niego… ale bardziej bałam się siebie w tym związku.
Zamieszkałam u Anki na kilka tygodni. Adam dzwonił setki razy, pisał wiadomości: od błagalnych po groźby. Raz czekał pod blokiem Anki przez całą noc. Musiałam zgłosić sprawę na policję.
Mama długo nie rozumiała mojej decyzji: „Może powinniście spróbować terapii? Każdy ma prawo do drugiej szansy.” Ale ja już wiedziałam – nie chcę drugiej szansy dla kogoś, kto mnie niszczy.
Minęło kilka miesięcy. Powoli wracam do siebie – zaczęłam nową pracę, zapisałam się na jogę, znów spotykam się z przyjaciółkami. Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem… Ale wiem jedno: uciekaj, zanim będzie za późno.
Czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? Czy miłość to wystarczający powód, by zostać mimo wszystko? Może czasem trzeba wybrać siebie…