Smutek na ekranie: Gdy własne dziecko przestaje dzwonić z miłości

– Mamo, możesz mi przelać dwie stówki? – głos Julii rozbrzmiewa w słuchawce, suchy, szybki, jakby od niechcenia. Siedzę przy kuchennym stole, patrzę na zdjęcie sprzed lat: mała Julia w moich ramionach, śmieje się do obiektywu. Wtedy byłam dla niej całym światem. Teraz jestem tylko numerem w telefonie, bankomatem na żądanie.

– Cześć, kochanie. Jak się czujesz? – próbuję zaczepić rozmowę, usłyszeć coś więcej niż tylko prośbę.

– Mamo, nie mam czasu gadać. Muszę lecieć na zajęcia. Przelejesz?

Cisza po drugiej stronie jest głośniejsza niż jej słowa. Przełykam ślinę, czuję jak serce mi się ściska. Odkładam telefon i patrzę przez okno na szare niebo Warszawy. Kiedyś rozmawiałyśmy godzinami – o chłopakach, szkole, marzeniach. Teraz nawet nie wiem, czy Julia ma kogoś bliskiego, czy jest szczęśliwa.

Mąż, Andrzej, wraca z pracy późno. Odkąd Julia wyjechała na studia do Krakowa, nasze życie stało się cichsze, puste. Czasem próbuję z nim rozmawiać o Julii, ale on tylko wzrusza ramionami.

– Daj jej spokój, Dorota. Młodzi teraz tacy są. Muszą się usamodzielnić.

Ale czy usamodzielnienie musi oznaczać obojętność? Czy naprawdę tak bardzo się zmieniłyśmy?

Pamiętam dzień, kiedy Julia wyjeżdżała. Stałyśmy na peronie Dworca Centralnego, ściskała mnie mocno.

– Będę dzwonić codziennie! – obiecywała.

Przez pierwsze tygodnie rzeczywiście dzwoniła. Opowiadała o wykładach, nowych znajomych, pierwszych imprezach w akademiku. Potem rozmowy stawały się coraz krótsze, coraz rzadsze. Aż w końcu zostały tylko prośby o pieniądze.

Próbowałam ją odwiedzić. Raz nawet pojechałam do Krakowa bez zapowiedzi. Zastałam ją w mieszkaniu pełnym obcych ludzi – śmiech, muzyka, papierosy. Julia była zdziwiona moją wizytą.

– Mamo, mogłaś zadzwonić! Mam plany na wieczór…

Czułam się jak intruz w jej nowym świecie. Wróciłam do Warszawy z ciężkim sercem.

Od tamtej pory boję się narzucać. Piszę SMS-y – krótkie, ciepłe wiadomości: „Tęsknię”, „Jak się czujesz?”, „Uważaj na siebie”. Odpowiedzi przychodzą rzadko i są lakoniczne: „Ok”, „Spoko”, „Zarobiona jestem”.

W pracy koleżanki opowiadają o swoich dzieciach – o wspólnych weekendach, telefonach pełnych śmiechu i plotek. Słucham ich z zazdrością i bólem.

– Może przesadzasz? – pyta mnie kiedyś Basia przy kawie. – Moja córka też czasem zapomina zadzwonić. Ale jak coś się dzieje, to wie, że może na mnie liczyć.

Ale ja nie chcę być tylko awaryjnym numerem. Chcę być częścią życia mojej córki.

Pewnego wieczoru Julia dzwoni niespodziewanie.

– Mamo…

Jej głos jest cichy, drżący. Od razu wiem, że coś się stało.

– Co się dzieje?

– Pokłóciłam się z Magdą… Nie mam gdzie spać…

Serce mi zamiera. Chcę ją przytulić przez telefon.

– Przyjedź do domu. Zawsze możesz wrócić.

– Nie chcę wracać… Chcę tylko pogadać…

Siedzimy tak przez godzinę – ona płacze, ja słucham. Po raz pierwszy od dawna czuję się jej matką, a nie tylko sponsorem.

Po tej rozmowie próbuję częściej inicjować kontakt. Proponuję wspólne wyjście do teatru, weekend w górach. Julia odmawia – „Nie mam czasu”, „Za dużo nauki”, „Może kiedy indziej”.

Zaczynam analizować każdy nasz dawny konflikt: czy byłam zbyt wymagająca? Czy za bardzo ją chroniłam? Czy to ja popełniłam błąd?

Andrzej coraz częściej zamyka się w sobie. Kiedy pytam go o Julię, odpowiada krótko:

– Dorota, ona ma swoje życie. My też powinniśmy mieć swoje.

Ale ja nie potrafię przestać tęsknić.

W święta Julia przyjeżdża do domu. Siedzimy przy stole w milczeniu. Rozmowy są powierzchowne – o studiach, pogodzie, planach na Sylwestra.

Wieczorem próbuję z nią porozmawiać szczerze.

– Julia… Tęsknię za tobą. Czuję się czasem jakbym była ci obca.

Patrzy na mnie zaskoczona.

– Mamo… Nie przesadzaj. Po prostu mam dużo na głowie.

– Ale kiedyś rozmawiałyśmy o wszystkim…

Wzdycha ciężko.

– Mamo, dorosłam. Potrzebuję przestrzeni.

Te słowa bolą bardziej niż jakakolwiek kłótnia.

Po jej wyjeździe długo nie mogę zasnąć. Przeglądam stare zdjęcia – urodziny Julii, wakacje nad morzem, pierwszy dzień w szkole. Gdzie zgubiłyśmy tę bliskość?

Piszę do niej list – prawdziwy, papierowy list:
„Julia,
Nie chcę być tylko twoim bankomatem ani awaryjnym numerem telefonu. Chcę być twoją mamą – tą samą, która tuliła cię po nocnych koszmarach i śmiała się z tobą do łez. Tęsknię za tobą każdego dnia.”
Nie wiem, czy przeczyta ten list. Ale musiałam to napisać.

Czasem myślę: czy to ja popełniłam błąd? Czy można odzyskać utraconą bliskość z własnym dzieckiem? A może taka jest cena dorosłości?

Czy wy też czujecie czasem tę pustkę? Jak sobie z nią radzicie?