Samotność wśród tłumu: Moje życie po trzydziestce
— Znowu sama? — zapytała mama, kiedy weszłam do kuchni, gdzie pachniało świeżo upieczonym chlebem. Jej głos był miękki, ale wyczułam w nim nutę rozczarowania. — Może powinnaś spróbować jeszcze raz z kimś się umówić? Przecież nie możesz tak całe życie być sama.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą, czując jak gorąco parzy mi palce. Nie miałam już siły tłumaczyć, że próbowałam. Że każda kolejna randka kończyła się rozczarowaniem, pustką albo poczuciem, że to nie to. Że wciąż porównuję każdego mężczyznę do Pawła — mojego byłego męża, który już dawno ułożył sobie życie z nową partnerką i nawet spodziewają się dziecka.
Mam trzydzieści lat. Pięć lat temu rozwiodłam się z Pawłem. Wtedy myślałam, że świat stoi przede mną otworem, że jeszcze wszystko przede mną. Ale czas płynie szybciej, niż się wydaje. Koleżanki z liceum i studiów już dawno mają rodziny, dzieci, domy na kredyt. Nawet Anka, która zawsze powtarzała, że nie chce się wiązać na stałe, teraz wrzuca na Facebooka zdjęcia z narzeczonym spod Zakopanego.
A ja? Ja od pięciu lat tkwię w tym samym miejscu. Praca w biurze rachunkowym, wynajmowane mieszkanie na obrzeżach Warszawy, samotne wieczory z książką albo serialem. Czasem spotkania z koleżankami, które coraz częściej kończą się rozmowami o dzieciach, przedszkolach i problemach z teściową. Czuję się wtedy jak widz na cudzym spektaklu — niby jestem obecna, ale tak naprawdę stoję gdzieś z boku.
Najgorsze są święta. Wszyscy przy stole, dzieci biegające po domu, śmiech i gwar. A ja siedzę obok mamy i słucham pytań ciotek: — A ty, Magda, kiedy kogoś sobie znajdziesz? Przecież jesteś taka ładna i mądra! — Jakby to była tylko kwestia chęci albo przypadku. Jakby miłość leżała na półce w sklepie i wystarczyło po nią sięgnąć.
Czasem myślę, że coś jest ze mną nie tak. Może jestem zbyt wymagająca? Może za bardzo boję się znowu zaufać? Paweł był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na studiach, wszystko wydawało się takie proste. Potem przyszła codzienność: praca, kredyt, rutyna. Zaczęliśmy się oddalać od siebie, aż w końcu nie było już nic do ratowania.
Po rozwodzie przez chwilę czułam ulgę. Wolność. Ale szybko przyszła samotność — taka prawdziwa, przeszywająca do kości. Próbowałam randkować przez aplikacje, chodziłam na spotkania ze znajomymi znajomych. Zawsze kończyło się tak samo: rozmowa się nie kleiła albo czułam się przy kimś jeszcze bardziej samotna niż wtedy, gdy siedziałam sama w domu.
— Magda, musisz wyjść do ludzi — powtarzała mi Ola, moja najlepsza przyjaciółka od podstawówki. — Zapisz się na jakieś zajęcia! Kurs tańca albo gotowania! Tam poznasz kogoś fajnego!
Spróbowałam. Poszłam na kurs salsy. Byłam jedyną samotną kobietą w grupie pełnej par. Instruktor próbował mnie pocieszać: — Jeszcze znajdziesz swojego partnera! — Ale czułam tylko coraz większy wstyd i żal do samej siebie.
Czasem nachodzi mnie myśl, że może powinnam wrócić do Pawła. Ale on już dawno zamknął ten rozdział. Widuję go czasem przypadkiem na ulicy — szczęśliwy, zakochany, trzyma za rękę swoją nową partnerkę. Uśmiecha się do mnie grzecznie, ale widzę w jego oczach ulgę, że już nie jesteśmy razem.
Moja mama nie potrafi tego zrozumieć. Dla niej szczęście to rodzina, dzieci, stabilizacja. — Magda, czas leci! — mówi coraz częściej. — Za chwilę będzie za późno!
Ale co jeśli już jest za późno? Co jeśli przegapiłam swoją szansę?
W pracy też nie jest łatwo. Koleżanki plotkują o swoich mężach i dzieciach przy kawie w kuchni. Kiedy wchodzę do pokoju, nagle zapada cisza albo temat zmienia się na pogodę albo seriale. Czuję się niewidzialna.
Ostatnio nawet Ola zaczęła się ode mnie oddalać. Ma teraz nowego chłopaka i coraz mniej czasu na nasze wieczorne rozmowy przy winie. Kiedy pytam ją o spotkanie, mówi: — Wiesz, Michał chce spędzić ze mną weekend… Może innym razem?
Zaczynam rozumieć, że samotność to nie tylko brak drugiej osoby obok. To też poczucie bycia niepotrzebną, niewidzialną dla świata.
Kilka dni temu zadzwoniła do mnie ciocia Basia z Gdańska:
— Magda, słyszałam od mamy… Może przyjedziesz do nas na wakacje? Poznasz mojego sąsiada! Taki fajny chłopak!
Uprzejmie podziękowałam i odłożyłam słuchawkę. Nie chcę być przedmiotem rodzinnych swatek i żartów.
Wieczorami leżę w łóżku i myślę o tym wszystkim. O tym, jak bardzo boję się przyszłości. O tym, czy jeszcze kiedyś poczuję motyle w brzuchu albo zwykłą radość z czyjejś obecności.
Czasem płaczę bez powodu. Czasem śmieję się sama do siebie z własnej głupoty. Czasem mam ochotę wyjechać gdzieś daleko i zacząć wszystko od nowa.
Ale rano budzę się w tym samym łóżku, w tym samym mieszkaniu i zaczynam kolejny dzień tak samo jak poprzedni.
Czy to już wszystko? Czy naprawdę jestem skazana na samotność? A może po prostu muszę nauczyć się być szczęśliwa sama ze sobą?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze trzeba odwagi, żeby wyjść poza własny cień? Czy ktoś jeszcze czuje to samo co ja?