Przeniosłam tatę do domu opieki – rodzina uważa, że go porzuciłam. Czy naprawdę jestem złą córką?

– Jak mogłaś to zrobić, Anka? – głos mojej siostry, Magdy, rozbrzmiewał w słuchawce ostrym tonem, który przeszył mnie na wskroś. – Przecież tata zawsze był dla nas wszystkim! Ty go po prostu oddałaś jak niepotrzebny mebel!

Stałam przy oknie w kuchni, patrząc na szare, listopadowe niebo. W dłoniach ściskałam kubek z zimną już herbatą. Słowa Magdy dźwięczały mi w głowie jeszcze długo po tym, jak się rozłączyłyśmy. Czułam się jak zdrajczyni. Jak ktoś, kto zawiódł najważniejszą osobę w swoim życiu.

Tata miał 82 lata. Od dwóch lat chorował na Alzheimera. Z początku były to drobne zapomnienia: klucze, portfel, imię sąsiadki. Potem przyszły noce pełne lęku, kiedy wychodził z domu i nie wiedział, gdzie jest. Zdarzało się, że dzwonili do mnie policjanci z informacją, że znaleźli go błąkającego się po mieście. Próbowałam wszystkiego: opiekunki, systemy alarmowe, nawet zamki z kodem. Ale tata coraz częściej był agresywny, nie poznawał mnie ani siebie w lustrze.

Mój mąż, Tomek, coraz częściej wracał z pracy zmęczony i zirytowany. – Anka, nie dajemy rady. Dzieci boją się dziadka. Ty nie śpisz po nocach, ja też. To nie jest życie – powtarzał mi niemal codziennie.

Wiedziałam, że ma rację. Ale serce mi pękało na myśl o tym, żeby oddać tatę do domu opieki. Przecież obiecałam mamie na łożu śmierci, że się nim zaopiekuję. Że nie pozwolę mu zostać samemu.

Pewnego dnia tata przewrócił się w łazience. Znalazłam go rano leżącego na zimnych kafelkach. Nie pamiętał, jak tam trafił. Lekarz powiedział mi wtedy wprost:

– Pani Anno, to już nie jest bezpieczne ani dla pana Jana, ani dla pani rodziny. Proszę rozważyć dom opieki.

Decyzja dojrzewała we mnie tygodniami. Przeglądałam oferty domów opieki w Warszawie i okolicach. Jeździłam na spotkania, rozmawiałam z personelem. W końcu wybrałam miejsce w Konstancinie – czyste, jasne pokoje, ogród, rehabilitacja.

Dzień przeprowadzki był najgorszy w moim życiu. Tata siedział na łóżku z walizką na kolanach i patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem.

– Gdzie jedziemy? – zapytał cicho.

– Do nowego domu, tato. Tam będzie ci lepiej – odpowiedziałam drżącym głosem.

Nie płakałam wtedy. Łzy przyszły dopiero później, kiedy wróciłam do pustego mieszkania i zobaczyłam jego kapcie pod stołem.

Rodzina nie mogła mi tego wybaczyć. Magda przestała się odzywać. Ciotka Basia zadzwoniła tylko po to, żeby powiedzieć mi, że jestem bez serca.

– Ja bym nigdy tak nie zrobiła własnemu ojcu! – krzyczała przez telefon.

Tylko Tomek próbował mnie wspierać:

– Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Tata ma teraz profesjonalną opiekę. Nie jesteś sama odpowiedzialna za cały świat.

Ale ja czułam się sama jak nigdy dotąd.

Każdego tygodnia jeździłam do taty. Czasem siedział ze mną godzinami w ogrodzie i milczał. Innym razem pytał: „A kiedy wrócimy do domu?”

Za każdym razem tłumaczyłam mu od nowa, że to jest jego nowy dom. Że tu jest bezpieczny.

Pewnego dnia spotkałam w domu opieki panią Zofię – kobietę w wieku mojej mamy.

– Pani Aniu – powiedziała cicho – ja też miałam wyrzuty sumienia, kiedy oddałam męża tutaj. Ale czasem trzeba wybrać między miłością a rozsądkiem.

Te słowa długo we mnie rezonowały.

Mimo wszystko nie umiałam sobie wybaczyć. Każde święta były dla mnie koszmarem – rodzina spotykała się beze mnie albo patrzyli na mnie z wyrzutem przez cały wieczór.

Najgorsze były jednak te momenty ciszy w nocy, kiedy leżałam w łóżku i słyszałam w głowie głos mamy: „Opiekuj się tatą”.

Czasem wydawało mi się, że słyszę jej szept: „Zrobiłaś wszystko dobrze”. Ale zaraz potem pojawiał się głos Magdy: „Zdradziłaś nas wszystkich”.

Minął rok od tamtej decyzji. Tata jest spokojniejszy, zadbany. Personel mówi mi, że lubi spacery po ogrodzie i zajęcia muzyczne. Ja nadal odwiedzam go co tydzień i przynoszę ulubione ciastka z makiem.

Magda powoli zaczyna się do mnie odzywać – najpierw krótkie SMS-y, potem rozmowy o pogodzie. Ale wiem, że rana jeszcze się nie zagoiła.

Czasem patrzę na zdjęcie taty sprzed lat – uśmiechniętego, silnego mężczyzny z moim dziecięcym ramieniem na szyi – i pytam siebie: czy naprawdę mogłam zrobić coś więcej? Czy bycie dobrą córką zawsze oznacza poświęcenie siebie?

Może są decyzje bez dobrego rozwiązania? Może czasem trzeba wybrać mniejsze zło?

Czy Wy też mieliście kiedyś poczucie winy po trudnej decyzji? Jak sobie z tym poradziliście?