Niewidzialna nić: Czy nasza przyjaźń przetrwała próbę macierzyństwa?

— Znowu nie odbiera — szepczę do siebie, patrząc na migający ekran telefonu. Siedzę na ławce w parku, gdzie kiedyś z Martą spędzałyśmy całe popołudnia, śmiejąc się z byle czego i planując przyszłość. Teraz czuję się jak duch, który wraca w miejsca, gdzie kiedyś był szczęśliwy.

W mojej głowie wciąż brzmi jej ostatnia wiadomość: „Przepraszam, nie dam rady dziś się spotkać. Mały znowu nie śpi.” To już trzeci raz w tym tygodniu. Wiem, że powinnam być wyrozumiała — przecież Marta została mamą. Ale czy to znaczy, że już nie ma dla mnie miejsca w jej życiu?

Pamiętam dzień, kiedy powiedziała mi o ciąży. Siedziałyśmy wtedy w mojej kuchni, popijając herbatę z malinami. Marta była rozpromieniona, a ja… udawałam radość. W środku czułam ukłucie zazdrości i strachu. Bałam się, że coś się zmieni. Że ona się zmieni. I miałam rację.

— Ola, musisz to zrozumieć — powiedziała mi kilka tygodni po porodzie, gdy próbowałam ją namówić na wspólne wyjście do kina. — Ja już nie mogę tak po prostu wyjść z domu. Wszystko kręci się teraz wokół Antosia.

— Ale przecież zawsze mówiłaś, że nie pozwolisz, żeby dziecko przejęło twoje życie — odpowiedziałam z wyrzutem.

— Nie rozumiesz… To jest silniejsze ode mnie.

Od tamtej pory nasze rozmowy stały się coraz rzadsze i coraz bardziej powierzchowne. Zamiast plotek o pracy czy facetach słuchałam opowieści o kolkach, pieluchach i nieprzespanych nocach. Czułam się coraz bardziej obca w jej świecie.

Moja mama powtarzała mi: „Ola, ludzie się zmieniają. Musisz to zaakceptować.” Ale jak zaakceptować to, że ktoś, kto był dla ciebie jak siostra, nagle znika? Że już nie jesteś jej pierwszym telefonem po dobrej czy złej wiadomości?

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do niej bez zapowiedzi. Otworzyła mi drzwi w dresie, z podkrążonymi oczami i włosami związanymi w niedbały kok.

— Ola? Co ty tu robisz?

— Musiałam cię zobaczyć. Tęsknię za tobą — powiedziałam cicho.

Marta spojrzała na mnie bez słowa i nagle wybuchła płaczem.

— Ja też za tobą tęsknię! Ale nie wiem już, kim jestem… Czasem mam wrażenie, że jestem tylko matką Antosia, a nie Martą. Wszystko mnie przerasta.

Objęłam ją mocno i przez chwilę obie płakałyśmy w milczeniu. Wtedy zrozumiałam, że ona też cierpi. Że nie tylko ja straciłam przyjaciółkę — ona straciła samą siebie.

Od tamtej pory próbowałam być bardziej obecna w jej nowym życiu. Przynosiłam jej zakupy, gotowałam obiady na kilka dni, bawiłam się z Antosiem, żeby mogła choć przez chwilę odpocząć. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się jak intruz.

Jej mąż, Tomek, patrzył na mnie z ukosa.

— Ola, może dajcie nam trochę przestrzeni? Marta musi się skupić na rodzinie — rzucił pewnego wieczoru, gdy przyszłam z ciastem.

Zamurowało mnie. Czy naprawdę stałam się problemem? Przeszkodą w ich szczęściu?

Zaczęłam unikać ich domu. Zamiast tego pisałam długie wiadomości do Marty, na które odpowiadała coraz rzadziej i coraz krócej. W końcu przestała odpisywać wcale.

W pracy wszyscy mieli swoje sprawy — dzieci, kredyty, remonty. Czułam się coraz bardziej samotna. Wieczorami patrzyłam na nasze wspólne zdjęcia: z liceum, ze studiów, z wakacji nad Bałtykiem… Czy to wszystko naprawdę już minęło?

Pewnego dnia dostałam od niej krótką wiadomość: „Przepraszam za wszystko. Potrzebuję czasu.”

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde nasze spotkanie, każdą rozmowę. Może byłam zbyt nachalna? Może powinnam była dać jej więcej przestrzeni?

W końcu napisałam do niej list:

„Marta,
Nie wiem już, kim dla ciebie jestem. Chciałabym być wsparciem, ale czuję się tylko ciężarem. Tęsknię za tobą — za nami sprzed lat. Wiem, że twoje życie się zmieniło i masz teraz inne priorytety. Ale ja też istnieję. Potrzebuję cię tak samo jak kiedyś.
Jeśli chcesz mnie jeszcze w swoim życiu — daj mi znać. Jeśli nie… uszanuję to.”

Nie odpowiedziała.

Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć bez niej — trochę bardziej samotnie, trochę smutniej. Zaczęłam spotykać się z innymi znajomymi, zapisałam się na jogę i kurs włoskiego. Ale żadne nowe znajomości nie były takie jak ta z Martą.

Czasem widuję ją z daleka — pcha wózek po parku albo rozmawia przez telefon z kimś innym. Zawsze wtedy serce mi ściska.

Czy przyjaźń naprawdę kończy się wtedy, gdy jedna z nas zostaje matką? Czy można pogodzić nowe życie z dawnymi uczuciami? A może czasem trzeba po prostu pozwolić komuś odejść?

Może wy też mieliście kiedyś przyjaciela, którego straciliście przez zmiany w życiu? Jak sobie z tym poradziliście? Czy warto walczyć o relację za wszelką cenę?