Niekończący się płacz z mieszkania 3B: Dramat na ulicy Słowiczej
– Znowu to samo, Boże, ile można… – szepnęłam do siebie, przykładając poduszkę do uszu. Była trzecia w nocy, a przez cienką ścianę mojego mieszkania znów dobiegał ten przeszywający płacz. Mieszkanie 3B – od miesięcy nie dawało mi spokoju.
– Mamo, czemu ten chłopiec tak płacze? – zapytała mnie Zosia, moja sześcioletnia córka, kiedy pewnego wieczoru usłyszała krzyk podczas kolacji.
– Może jest chory, kochanie, zaraz przestanie – odpowiedziałam, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa. Wtedy jeszcze myślałam, że to tylko przejściowe. Że może rodzice są zmęczeni, może dziecko ma kolki. Ale płacz nie ustawał. Dniami i nocami.
Na klatce schodowej coraz częściej spotykałam sąsiadów zaniepokojonych tym samym co ja. Pani Jadwiga z 2A mówiła:
– Ja już nie wytrzymuję. To nie jest normalne. Ktoś powinien coś zrobić!
Ale nikt nie wiedział, co dokładnie. Widziałam czasem matkę tego chłopca – Magdalenę. Zawsze z opuszczoną głową, ubrana w szare swetry, jakby chciała zniknąć. Nigdy się nie uśmiechała. Jej mąż, pan Tomasz, był zupełnie inny – głośny, pewny siebie, zawsze z papierosem w ustach.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapukałam do ich drzwi. Otworzył mi Tomasz.
– Czego pani chce? – warknął.
– Przepraszam… Słyszymy płacz dziecka… Może mogę jakoś pomóc? – wydukałam.
– Niech się pani zajmie swoim życiem! – trzasnął drzwiami.
Wróciłam do siebie z bijącym sercem. Przez kolejne tygodnie próbowałam ignorować dźwięki zza ściany. Ale one nie cichły. Wręcz przeciwnie – stawały się coraz głośniejsze. Czasem słyszałam stłumione krzyki Magdaleny, czasem trzask tłuczonych naczyń.
Zaczęliśmy rozmawiać o tym na klatce schodowej. Ktoś sugerował zgłoszenie sprawy do opieki społecznej, ktoś inny bał się konsekwencji.
– A jak się zemści? – pytała pani Jadwiga. – On wygląda na takiego, co by się nie zawahał…
W końcu zebrałam podpisy pod anonimowym zgłoszeniem do MOPS-u. Przyszli raz. Porozmawiali z Magdaleną przy drzwiach. Tomasza nie było wtedy w domu. Po ich wizycie płacz ucichł na dwa dni, a potem wrócił ze zdwojoną siłą.
Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się dziecko zamknięte w ciemnym pokoju, wołające o pomoc. Budziłam się zlana potem i patrzyłam na śpiącą Zosię. Myślałam: „A jeśli to ona byłaby po drugiej stronie ściany?”
Pewnego wieczoru wracałam późno z pracy. Na klatce schodowej spotkałam Magdalenę. Miała podbite oko i rozciętą wargę.
– Wszystko w porządku? – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie z rozpaczą.
– Proszę… niech mi pani pomoże…
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zza drzwi 3B wyszedł Tomasz.
– Chodź tu! – wrzasnął na żonę i szarpnął ją za ramię.
Stałam jak sparaliżowana. Magdalena odwróciła wzrok i dała się zaciągnąć do środka.
Następnego dnia zadzwoniłam na policję. Zgłoszenie przyjęli bez entuzjazmu:
– Proszę pani, już tam byliśmy. Jeśli nie ma dowodów przemocy…
Ale tej nocy płacz był inny – przeraźliwy, rozdzierający serce. Wybiegłam na korytarz razem z innymi sąsiadami. Pani Jadwiga waliła pięścią w drzwi 3B.
– Otwierajcie! Wiemy, że tam jesteście!
Nikt nie otworzył.
Policja przyjechała po pół godzinie. Czekaliśmy na klatce schodowej w ciszy, słysząc tylko szlochanie dziecka zza drzwi.
W końcu wyważyli drzwi.
To, co zobaczyliśmy, zostanie ze mną do końca życia.
Chłopiec leżał skulony pod stołem kuchennym, cały w siniakach i zadrapaniach. Magdalena siedziała obok niego na podłodze, trzymając go za rękę i płacząc bezgłośnie. Tomasz stał nad nimi z pasem w ręku.
Policjanci rzucili się na niego natychmiast. Jeden z nich odciągnął Magdalenę i dziecko na bok.
– Już dobrze… Już po wszystkim… – powtarzała Magdalena przez łzy.
Chłopiec miał na imię Michałek. Miał siedem lat i nigdy nie chodził do szkoły. Nikt go nigdy nie widział na podwórku.
Po tej nocy wszystko się zmieniło. Tomasza zabrali w kajdankach. Magdalenę i Michałka odwiozła karetka do szpitala.
Przez kolejne dni cała kamienica żyła tylko tym wydarzeniem. Każdy miał sobie coś do zarzucenia:
– Gdybyśmy wcześniej coś zrobili…
– Przecież było słychać!
– Ja myślałem, że to tylko dziecięce histerie…
Ja czułam się winna najbardziej ze wszystkich. Przez tyle miesięcy słyszałam ten płacz i nic nie zrobiłam naprawdę skutecznego.
Po kilku tygodniach przyszło pismo z sądu – miałam zeznawać jako świadek. Bałam się spotkania z Tomaszem, ale jeszcze bardziej bałam się spojrzeć w oczy Magdalenie i Michałkowi.
Na sali sądowej Magdalena wyglądała jak cień człowieka. Michałek tulił się do niej kurczowo.
Tomasz patrzył na mnie z nienawiścią.
– To przez panią straciłem rodzinę! – krzyknął podczas przesłuchania.
Ale ja wiedziałam już wtedy, że zrobiłam to za późno.
Wyrok zapadł szybko – Tomasz dostał pięć lat więzienia za znęcanie się nad rodziną i nieudzielenie pomocy dziecku.
Magdalena i Michałek wyprowadzili się niedługo potem do innego miasta. Nigdy więcej ich nie widziałam.
Często wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: dlaczego tak długo zwlekałam? Czy naprawdę musieliśmy czekać aż wydarzy się tragedia?
Dziś już wiem: obojętność zabija powoli i po cichu. Czy Wy też kiedyś słyszeliście taki płacz za ścianą? Co wtedy zrobiliście?