Napisałam do swojej pierwszej miłości po latach. Jedno zdanie w odpowiedzi przewróciło moje życie do góry nogami.
— Co ty robisz? — usłyszałam cichy głos mojego męża, gdy w środku nocy stuknęłam w klawiaturę laptopa. Udawałam, że nie słyszę. On i tak nie zrozumiałby tej potrzeby — tej pustki, która rozlewa się po cichu, gdy dom śpi, a ja czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Zegar w kuchni tykał zbyt głośno. Lodówka buczała jednostajnie. Przez okno wpadało światło latarni, rysując na ścianie cienie, które przypominały mi o wszystkim, co kiedyś było ważne. O wszystkim, co zgubiłam po drodze.
Wyszukałam go — Michała. Moją pierwszą miłość. To nie był impuls, to była kapitulacja. Przegrałam walkę z własną ciekawością i tęsknotą. Znalazłam go na portalu klasowym, potem odnalazłam stary adres mailowy. Przez chwilę patrzyłam na pusty ekran, zanim napisałam: „Cześć Michał. Pamiętasz mnie jeszcze?”
Wysłałam wiadomość i poczułam się jak idiotka. Przecież to było głupie. Miałam czterdzieści dwa lata, męża, dwójkę dzieci i kredyt na mieszkanie w bloku na Ursynowie. A jednak…
Nie spałam już tej nocy. Rano dzieci kłóciły się o płatki, a mąż znowu narzekał na korki do pracy. Ja byłam jak duch — obecna ciałem, nieobecna myślami.
Odpowiedź przyszła po dwóch dniach. Jedno zdanie: „Nigdy o Tobie nie zapomniałem.”
To było jak uderzenie prądem. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia — nasze spacery po Starym Mieście, pierwsze pocałunki pod blokiem, te listy pisane na lekcjach matematyki… I ten dzień, kiedy powiedziałam mu, że wyjeżdżam na studia do Krakowa i nie wiem, czy wrócę.
Przez lata próbowałam o nim zapomnieć. Miałam swoje życie — ślub z Pawłem, narodziny dzieci, praca w szkole. Ale zawsze gdzieś pod skórą czułam tęsknotę za czymś innym, za kimś innym.
Zaczęliśmy pisać codziennie. Najpierw ostrożnie, jakbyśmy badali grunt pod nogami. Potem coraz śmielej. Michał mieszkał teraz w Gdańsku, był po rozwodzie, miał dorosłą córkę. Pisał: „Czasem myślę, co by było, gdybyśmy wtedy zostali razem.”
Ja też o tym myślałam. Ale nie miałam odwagi powiedzieć tego głośno.
— Z kim tak piszesz? — zapytał Paweł pewnego wieczoru.
— Z koleżanką ze studiów — skłamałam bez mrugnięcia okiem.
Czułam się podle. Ale nie umiałam przestać.
Któregoś dnia Michał napisał: „Przyjadę do Warszawy za dwa tygodnie. Spotkajmy się.”
Serce waliło mi jak młotem. Bałam się tego spotkania bardziej niż matury z matematyki.
Przez dwa tygodnie żyłam jak na autopilocie. W pracy robiłam błędy w dzienniku, w domu przypalałam obiad. Paweł patrzył na mnie podejrzliwie, dzieci pytały: „Mamo, jesteś chora?”
W końcu nadszedł ten dzień. Umówiliśmy się w kawiarni na Powiślu. Michał był starszy, trochę siwy na skroniach, ale ten uśmiech… Ten sam co kiedyś.
— Cześć — powiedział cicho i przytulił mnie na chwilę.
Rozmawialiśmy przez dwie godziny. O wszystkim i o niczym. O tym, jak bardzo się zmieniliśmy i jak bardzo jesteśmy tacy sami.
— Dlaczego wtedy wyjechałaś? — zapytał nagle.
— Bałam się… że jeśli zostanę, nigdy nie dowiem się, kim jestem naprawdę — odpowiedziałam szczerze.
— A teraz już wiesz?
Zamilkłam.
Po spotkaniu wróciłam do domu roztrzęsiona. Paweł czekał w kuchni.
— Gdzie byłaś?
— Na kawie z koleżanką — powtórzyłam kłamstwo.
Ale on już wiedział. Zobaczyłam to w jego oczach.
Tydzień później Paweł znalazł nasze maile.
— To koniec? — zapytał spokojnie.
Nie umiałam odpowiedzieć.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dzieci wyczuwały napięcie i zamykały się w swoich pokojach.
Michał pisał: „Zostaw wszystko i przyjedź do mnie.”
Paweł milczał.
Dzieci patrzyły na mnie z lękiem.
Nie spałam nocami. Próbowałam sobie wyobrazić życie bez Pawła i dzieci — życie z Michałem nad morzem, nowe początki… Ale potem widziałam twarze moich córek i czułam się jak potwór.
Któregoś wieczoru Paweł usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Kochasz go?
Znowu nie umiałam odpowiedzieć.
W końcu napisałam do Michała: „Nie mogę. Przepraszam.”
Odpisał tylko: „Rozumiem.”
Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Staram się poskładać swoje życie na nowo. Paweł próbuje mi wybaczyć, dzieci powoli wracają do mnie zaufaniem. Ale ja już wiem, że pewnych rzeczy nie da się cofnąć ani zapomnieć.
Czasem patrzę przez okno na nocne światła miasta i myślę: czy lepiej żałować tego, co się zrobiło… czy tego, czego nigdy nie odważyliśmy się zrobić? Czy można być szczęśliwym tam, gdzie zabrakło odwagi?