Między młotem a kowadłem: Opowieść o rodzinie, pracy i lęku o przyszłość

„Nie pozwolę, żeby moje wnuki dorastały w takim towarzystwie!” – krzyknąłem, uderzając pięścią w stół tak mocno, że aż szklanka z herbatą podskoczyła i rozlała się na obrus. Moja żona, Teresa, spojrzała na mnie z rezygnacją, jakby ten wybuch był już codziennością. „Stefan, opanuj się. Przecież nie wszystko od nich zależy. Nasza Kasia wybrała dobrze.”

Ale jak mam się opanować, kiedy wiem, kim są rodzice jej męża? Siedziałem w salonie naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie, patrząc przez okno na szare niebo i mokre ulice. W głowie miałem obrazy z przeszłości: piętnaście lat harówki na budowie w Hamburgu. Bez dnia wolnego, bez świąt. Ręce popękane od cementu, plecy wygięte od dźwigania pustaków. Wszystko po to, by moja córka miała życie lepsze niż ja. Kiedy wreszcie kupiłem mieszkanie i wróciłem do Polski, myślałem, że mogę odetchnąć. Ale wtedy pojawił się nowy problem – rodzina zięcia.

Paweł jest pracowitym chłopakiem, nie powiem złego słowa. Pracuje jako kierowca autobusu miejskiego, a po godzinach dorabia jako dostawca jedzenia. Nigdy nie narzekał, nigdy nie prosił o pomoc. Ale jego rodzice… To już inna historia. Jego ojciec, Zdzisław, znany jest z tego, że „potrafi się ustawić”, jak sam mówi. W praktyce: handluje wszystkim, co się da – od papierosów z Ukrainy po używane telewizory z Niemiec. Gdy ktoś pyta go o zawód, odpowiada: „Radzić sobie trzeba, panie Stefanie”. Jego żona, Grażyna, jeszcze gorsza – plotkuje o całym osiedlu, zawsze szuka okazji do zysku i nie przepuści żadnej okazji, by coś załatwić po znajomości.

Pierwszy raz spotkałem ich na imieninach Kasi. Zdzisław od razu zaczął opowiadać dowcipy o policjantach i urzędnikach skarbowych, a Grażyna już po kwadransie wypytywała Teresę, gdzie kupuje mięso na promocji i czy zna kogoś w urzędzie miasta. Patrzyłem na nich i myślałem: „Boże, co będzie z moją córką, jeśli tacy ludzie będą ciągle wokół niej?”

Kasia była ślepa od miłości. „Tato, Paweł nie jest taki jak oni”, powtarzała za każdym razem, gdy próbowałem jej tłumaczyć swoje obawy. „On się ich wstydzi bardziej niż ty.”

Ale to nie tylko o Pawła chodziło. Chodziło o to, że całe życie starałem się być uczciwy. Nigdy nie miałem znajomości ani w szpitalu, ani w urzędzie pracy. Wszystko zdobyłem własnymi rękami. I teraz mam patrzeć, jak moje wnuki dorastają w przekonaniu, że spryt i kombinowanie są ważniejsze niż uczciwość?

Pewnego wieczoru siedzieliśmy z Teresą w kuchni przy herbacie. „Wiesz co,” powiedziała cicho, „bardzo się zmieniłeś odkąd wróciłeś z Niemiec. Ciągle jesteś spięty i zamartwiony.”

„A jak mam się nie martwić?” odpowiedziałem ostro. „Patrzę na tych wszystkich ludzi – im większy cwaniak, tym lepiej mu się wiedzie. A ja harowałem jak wół i ledwo wiążę koniec z końcem.”

„Ale masz nas,” szepnęła łagodnie i ścisnęła moją dłoń. „Masz Kasię i Pawła. Będziesz miał wnuki.”

Nie potrafiłem jej powiedzieć tego, co najbardziej mnie bolało: boję się, że wszystko co budowałem przez lata runie, jeśli moje wnuki nauczą się od Zdzisława i Grażyny, że kombinowanie jest ważniejsze od uczciwości.

Tydzień później poszliśmy do Kasi i Pawła na obiad. Grażyna już tam była – opowiadała właśnie jak „załatwiła” swojej siostrzenicy pracę w urzędzie przez znajomego radnego. Zdzisław siedział przy stole i chwalił się: „Mój Paweł to najlepszy kierowca w firmie – wie komu trzeba postawić kawę.” Patrzyłem na Pawła – spuszczona głowa, milczy i je.

Po obiedzie wyciągnąłem go na balkon pod pretekstem zapalenia papierosa.

„Paweł,” zacząłem cicho, „wiem, że nie jest ci łatwo z nimi.”

Spojrzał na mnie szczerze jak dziecko: „Panie Stefanie… rodziców się nie wybiera. Ale wybiera się to, jakim się jest człowiekiem.”

Te słowa trafiły mnie prosto w serce. Przypomniałem sobie własnego ojca mówiącego mi to samo: „Synu, nie wybierasz miejsca urodzenia – wybierasz kim będziesz.”

Ale lęk nie znikał. W kolejnych tygodniach Grażyna coraz częściej odwiedzała Kasię – przynosiła prezenty dla dziecka w drodze, ale zawsze z jakimś komentarzem: „Nie bądź taka naiwna jak twój ojciec”, „Trzeba wiedzieć komu co można załatwić”. Kasia żaliła mi się: „Tato… nie mogę już słuchać tych jej rad.”

A potem przyszedł dzień narodzin mojego wnuka. Trzymałem to maleństwo na rękach i zastanawiałem się: jaki świat mu zostawiam? Czego nauczy się ode mnie – a czego od Zdzisława i Grażyny?

Rodzinne obiady stały się polem bitwy. Za każdym razem gdy Grażyna dogadywała mi lub Teresie o naszej „naiwności” czy „niepraktyczności”, czułem jak we mnie wrze. W końcu nie wytrzymałem:

„Grażyna! Może jesteśmy naiwni wierząc w uczciwość i ciężką pracę – ale przynajmniej śpimy spokojnie!”

Zapadła cisza przy stole. Paweł spojrzał na mnie z wdzięcznością; Kasia ze strachem.

Tej nocy nie zmrużyłem oka. Myślałem o wszystkim co przeszedłem – o latach spędzonych daleko od rodziny, o każdej złotówce wysyłanej do domu, o każdej chwili gdy tęskniłem za dziećmi rosnącymi beze mnie. Teraz mam dom i rodzinę – a jednak czuję, że ktoś może mi to odebrać przez niewłaściwe wartości.

Czasem pytam sam siebie: Czy popełniłem błąd wierząc tak bardzo w uczciwość? Czy moje wnuki będą umiały odróżnić dobro od zła? Czy ten świat nauczy je tylko sprytu i kombinowania?

Może wy znacie odpowiedź? Czy dziś w Polsce jeszcze warto być uczciwym człowiekiem?