Między Ciszą a Krzykiem: Historia Marty z Łodzi

– Nie wierzę ci, Mamo! – krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Jej głos odbił się echem w mojej głowie, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Siedziałam na łóżku, ściskając w dłoniach kubek zimnej już herbaty. W powietrzu unosił się zapach niedopalonego papierosa, który zgasiłam w popielniczce godzinę temu, próbując uspokoić nerwy.

Ola miała rację. Nie wierzyła mi, bo sama przestałam sobie wierzyć. Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, kiedy mój mąż, Andrzej, wrócił późno z pracy. Zawsze był pracoholikiem, ale tego wieczoru coś było inaczej. Milczał przy kolacji, nie patrzył mi w oczy. Gdy zapytałam, czy wszystko w porządku, wzruszył ramionami i wyszedł do salonu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to początek końca naszego małżeństwa.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Anka, moja przyjaciółka z liceum. – Marta, musisz coś wiedzieć – powiedziała cicho. – Widziałam Andrzeja w Galerii Łódzkiej… nie był sam. Była z nim jakaś kobieta. Trzymali się za ręce.

Serce mi zamarło. Przez chwilę nie mogłam oddychać. – Może to jakaś koleżanka z pracy? – próbowałam się bronić.

– Marta… oni się całowali – dodała Anka.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Udawałam przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Ola miała maturę za dwa miesiące, Tomek kończył podstawówkę. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość.

Ale Andrzej coraz częściej znikał z domu. Wracał późno, tłumaczył się nadgodzinami. Przestał mnie dotykać, rozmawiać ze mną. Pewnej nocy nie wrócił wcale.

Rano zadzwonił. – Muszę odpocząć. Zostałem u kolegi – powiedział bez emocji.

– U kolegi? – powtórzyłam głucho.

– Tak. Nie czekaj na mnie dzisiaj.

Wtedy już wiedziałam. Przestałam jeść, spać. Chodziłam po mieszkaniu jak cień samej siebie. Dzieci patrzyły na mnie z niepokojem.

Pewnego dnia Ola przyszła do kuchni i spojrzała mi prosto w oczy.

– Mamo, co się dzieje? Tata cię zdradza?

Zamarłam. Nie potrafiłam skłamać.

– Tak – wyszeptałam.

Ola wybiegła z domu, trzaskając drzwiami. Tomek schował się w swoim pokoju i nie wychodził przez kilka godzin.

Wieczorem Andrzej wrócił do domu. Usiadł przy stole i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Musimy porozmawiać – powiedział cicho.

– O czym? O tym, że masz kochankę? – zapytałam drżącym głosem.

Nie zaprzeczył. Milczał przez długą chwilę.

– To nie tak miało być… – zaczął.

– A jak miało być? – przerwałam mu. – Mieliśmy być rodziną!

Andrzej spuścił głowę.

– Zakochałem się w niej… Przepraszam.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Chciałam krzyczeć, płakać, bić pięściami w stół. Ale tylko siedziałam i patrzyłam na niego pustym wzrokiem.

Przez kolejne dni dom zamienił się w pole bitwy. Ola przestała ze mną rozmawiać, obwiniała mnie o wszystko.

– To twoja wina! Gdybyś była lepszą żoną, tata by nie odszedł! – wykrzyczała mi prosto w twarz.

Tomek zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przestał chodzić na treningi piłki nożnej, które tak kochał.

Moja mama przyjechała z Pabianic, żeby mi pomóc.

– Musisz być silna dla dzieci – powtarzała mi codziennie.

Ale ja nie byłam silna. Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen. Że Andrzej wróci i wszystko będzie jak dawniej.

Pewnego wieczoru Ola wróciła do domu późno i zobaczyłam na jej rękach ślady po cięciach.

– Co ty zrobiłaś?! – krzyknęłam przerażona.

– Nic cię to nie obchodzi! – odparła zimno i zamknęła się w łazience.

Zadzwoniłam do psychologa dziecięcego. Wiedziałam, że sama sobie nie poradzę.

Tomek zaczął mieć problemy w szkole. Wychowawczyni wezwała mnie na rozmowę.

– Pani Marto, Tomek jest zamknięty w sobie, nie rozmawia z rówieśnikami… Coś się dzieje w domu?

Zawahałam się przez chwilę, ale powiedziałam prawdę.

– Mąż mnie zdradził i odszedł do innej kobiety…

Nauczycielka spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Proszę pamiętać, że dzieci bardzo to przeżywają…

Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się bezradna i samotna jak nigdy wcześniej.

Minęły tygodnie. Andrzej coraz rzadziej kontaktował się z dziećmi. Ola zaczęła chodzić na terapię i powoli wracała do siebie, ale nasza relacja była już inna – pełna żalu i niedopowiedzeń.

Pewnego dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem na Piotrkowskiej. Był z nią – młodą blondynką o szerokim uśmiechu. Uśmiechnął się do mnie smutno i skinął głową na powitanie.

Przeszłam obok nich bez słowa, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Dzieci spały już od dawna. W ciszy mieszkania usłyszałam własne myśli:

Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? Czy da się odbudować życie po takim upadku?

Może ktoś z was zna odpowiedź…