Koszt oszustwa: Jak filtrujący stał się strażnikiem wody
Drzwi do starego bloku z wielkiej płyty w jednej z dzielnic Łodzi otworzyły się niemal od razu, jakby gospodyni od dawna czekała na gościa. Na progu stanęła drobna staruszka, może osiemdziesięcioletnia, o bystrych, chwytliwych oczach. — Dzień dobry — powiedziałem uprzejmie, lekko się uśmiechając, choć w środku czułem niepokój. — I tobie zdrowia, synku — skinęła głową staruszka. Wpuściła mnie do środka, a ja poczułem znajomy zapach stęchlizny i starego mydła.
Nazywam się Paweł Majewski i od kilku miesięcy pracuję jako przedstawiciel handlowy firmy sprzedającej filtry do wody. To nie jest praca marzeń, ale po tym, jak zamknęli zakład, w którym byłem magazynierem, nie miałem wyboru. Musiałem utrzymać rodzinę — żonę i dwójkę dzieci. Ostatnio coraz częściej łapałem się na tym, że przestaję wierzyć w sens tego, co robię. Ale dziś miałem plan: sprzedać filtr starszej pani, która zgłosiła się na darmowy pokaz. Wiedziałem, że to nieuczciwe — te filtry były warte może jedną dziesiątą ceny, którą mieliśmy wpisaną w umowie. Ale szef powtarzał: „Ludzie chcą być oszukiwani. Daj im teatr.”
— Proszę usiąść, synku — powiedziała staruszka i wskazała mi krzesło przy kuchennym stole. Usiadłem naprzeciwko niej. Na stole leżały dwie filiżanki i talerz z herbatnikami. — Pani Zofia, prawda? — Tak, Zofia Nowak. Mój mąż zmarł pięć lat temu. Od tego czasu wszystko robię sama. — Uśmiechnęła się smutno i spojrzała na mnie tak przenikliwie, że poczułem się nieswojo.
Zacząłem prezentację: pokazałem próbki brudnej wody, opowiadałem o bakteriach i zanieczyszczeniach. Widziałem, jak jej dłonie drżą, gdy słuchała o zagrożeniach dla zdrowia. — Wie pan… — przerwała mi nagle — ja już tyle widziałam w życiu. Wojna, komunizm, kolejki po chleb… Ale najbardziej boję się teraz tej samotności i tego, że nikt nie powie mi prawdy.
Zamilkłem na chwilę. Przez okno wpadało blade światło zimowego popołudnia. Z kuchni sąsiadów dobiegały odgłosy telewizora i śmiech dzieci. — Pani Zofio… — zacząłem niepewnie — ten filtr naprawdę poprawia jakość wody, ale…
W tym momencie przypomniałem sobie rozmowę z żoną sprzed tygodnia. — Paweł, nie możesz tak dalej! — krzyczała przez łzy. — Sprzedajesz ludziom złudzenia! A co jeśli ktoś przez ciebie straci oszczędności życia? — Muszę zarabiać! — odpowiedziałem wtedy z rozpaczą. — Chcesz, żebym został bez pracy?
— Synku… — głos pani Zofii wyrwał mnie z zamyślenia — ja wiem, że młodzi mają ciężko. Ale ja mam tylko tę emeryturę i trochę oszczędności na pogrzeb. Czy ten filtr naprawdę jest mi potrzebny?
Patrzyłem na jej twarz i nagle poczułem wstyd. Przypomniałem sobie własną babcię i jej opowieści o czasach wojny. Czy naprawdę chciałem być tym człowiekiem, który wykorzystuje cudzą samotność?
— Proszę pani… — zacząłem drżącym głosem — ten filtr jest drogi i myślę, że zwykła przegotowana woda z czajnika wystarczy. Jeśli ma pani jakieś pytania o wodę albo potrzebuje pomocy… mogę przyjść i sprawdzić rury za darmo.
Pani Zofia spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Przez chwilę milczała, a potem uśmiechnęła się łagodnie i położyła dłoń na mojej ręce. — Dziękuję ci, chłopcze. Mało kto dziś potrafi być uczciwy.
Wyszedłem z jej mieszkania z poczuciem ulgi i jednocześnie strachu. Wiedziałem, że szef nie będzie zadowolony. W drodze powrotnej do domu zadzwonił telefon. — Paweł! Ile umów dziś podpisałeś? — zapytał szorstko pan Roman. — Jedną… znaczy… żadnej — wyjąkałem. — Co?! Jeśli jutro nie nadrobisz, możesz szukać nowej roboty!
W domu żona patrzyła na mnie pytająco. Dzieci bawiły się klockami na dywanie. Usiadłem ciężko na kanapie i opowiedziałem jej wszystko. O pani Zofii, o moim kłamstwie i o tym, jak bardzo boję się stracić pracę.
— Może lepiej być biednym niż złym człowiekiem? — powiedziała cicho Ania i przytuliła mnie mocno.
Następnego dnia poszedłem do pracy z duszą na ramieniu. Pan Roman patrzył na mnie spode łba przez cały poranny briefing. Koledzy śmiali się pod nosem: „Majewski już mięknie!”
Ale coś we mnie pękło. Zacząłem mówić klientom prawdę: że filtr nie jest konieczny dla każdego, że można dbać o wodę inaczej. Sprzedaż spadła do zera w ciągu tygodnia.
W piątek dostałem wypowiedzenie.
Przez kilka dni chodziłem po mieście bez celu, szukając pracy i sensu życia. W końcu wróciłem pod blok pani Zofii. Zadzwoniłem do drzwi.
— O! Synku! Wejdź! Napijesz się herbaty? — zapytała z uśmiechem.
Usiedliśmy razem przy stole i długo rozmawialiśmy o życiu, o tym jak łatwo jest skrzywdzić drugiego człowieka przez własny strach i biedę.
Dziś pracuję jako konserwator w spółdzielni mieszkaniowej. Naprawiam krany i rury dla starszych ludzi takich jak pani Zofia. Nie zarabiam dużo, ale czuję się potrzebny.
Czasem myślę o tamtym dniu: ile kosztuje uczciwość? Czy można naprawić własne błędy? Może każdy z nas powinien choć raz zostać strażnikiem czyjejś wody…