Kiedy zadzwonił do mnie syn: Prawda o mojej byłej teściowej, której nie chciałam usłyszeć
– Mamo, musisz przyjechać. To ważne – głos mojego syna, Michała, drżał przez telefon. Była sobota rano, a ja właśnie parzyłam kawę w moim małym mieszkaniu na Pradze. Zawsze wiedziałam, że jeśli Michał dzwoni o tej porze, coś się dzieje. Ale nie spodziewałam się, że ten telefon wywróci mój świat do góry nogami.
– Co się stało? – zapytałam, starając się ukryć niepokój.
– Chodzi o babcię Zofię. Jest w szpitalu. Lekarze mówią, że powinnam zadzwonić do rodziny… – zawahał się. – Mamo, ona chce cię zobaczyć.
Zofia. Moja była teściowa. Kobieta, która przez lata była dla mnie źródłem bólu i frustracji. Po rozwodzie z jej synem, Pawłem, zerwałam wszelkie kontakty z jego rodziną. Zofia nigdy nie zaakceptowała mnie jako żony swojego jedynaka. Każde święta były polem bitwy o to, kto lepiej wychowuje Michała, kto gotuje lepszy barszcz i kto ma prawo decydować o jego przyszłości. Po rozwodzie odetchnęłam z ulgą – myślałam, że już nigdy nie będę musiała patrzeć jej w oczy.
A teraz leżała w szpitalu i chciała mnie zobaczyć.
– Michał… – zaczęłam, ale głos mi się załamał. – Nie wiem, czy dam radę.
– Proszę cię, mamo. Dla mnie. Ona jest sama. I… chyba żałuje wielu rzeczy.
Zgodziłam się. Nie dla niej – dla syna. Wsiadłam w tramwaj i całą drogę do szpitala walczyłam ze wspomnieniami. Przypominałam sobie jej chłodne spojrzenie przy stole wigilijnym, szeptane uwagi do Pawła: „Ona nigdy nie będzie jedną z nas”. Pamiętałam łzy w łazience po kolejnej kłótni o to, czy Michał powinien chodzić na religię.
Szpital pachniał środkami dezynfekującymi i strachem. Michał czekał na mnie przy wejściu na oddział. Uściskał mnie mocno i poprowadził do sali.
Zofia leżała blada i drobna na szpitalnym łóżku. Wyglądała inaczej niż ją zapamiętałam – jakby ktoś wymazał z niej całą surowość i zostawił tylko zmęczenie.
– Dzień dobry – powiedziałam cicho.
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie z nieoczekiwaną łagodnością.
– Aniu… – wyszeptała. – Dziękuję, że przyszłaś.
Przez chwilę milczałyśmy. Michał wyszedł, zostawiając nas same.
– Nie wiem, co powiedzieć – przyznałam szczerze.
– Ja też nie – odpowiedziała słabo. – Ale muszę ci coś wyznać.
Serce waliło mi jak młotem. Bałam się tego spotkania bardziej niż czegokolwiek w życiu. Bałam się jej słów, jej żalu, a najbardziej tego, że może poprosić mnie o wybaczenie.
– Przez lata byłam wobec ciebie okrutna – zaczęła Zofia. – Myślałam, że chronię syna przed rozczarowaniem… Ale to ja byłam rozczarowana życiem. Po śmierci męża wszystko się rozsypało. Paweł był moim jedynym oparciem. Bałam się, że go stracę przez ciebie.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam jej przerwać, powiedzieć, że już za późno na takie rozmowy. Ale ona mówiła dalej:
– Wiem, że przez moje słowa i czyny cierpiałaś ty i Michał. Chciałam cię przeprosić… Nie oczekuję wybaczenia. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że żałuję.
Przez chwilę siedziałam w milczeniu. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwszy raz, gdy Zofia odmówiła mi miejsca przy stole; dzień, kiedy powiedziała Pawłowi, że „taka kobieta nie jest godna jego nazwiska”. Ale też pamiętałam jej troskę o Michała, jak piekła dla niego szarlotkę na urodziny i jak tuliła go po upadku z roweru.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałam w końcu drżącym głosem. – Ale dziękuję za szczerość.
Zofia uśmiechnęła się smutno.
– To więcej niż zasługuję.
Wyszłam z sali roztrzęsiona. Michał czekał na korytarzu.
– I jak? – zapytał cicho.
– Nie wiem… To było trudne – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Przez następne dni wracałam do szpitala codziennie. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o Pawle, o moim życiu po rozwodzie, o tym, jak bardzo obie kochamy Michała. Z czasem poczułam coś na kształt współczucia do tej kobiety, która przez lata była moim wrogiem.
Pewnego dnia Zofia poprosiła mnie o przysługę:
– Aniu… Gdy mnie już nie będzie, zaopiekuj się Michałem. On jest silny, ale czasem bardzo samotny.
Obiecałam jej to ze łzami w oczach.
Zofia zmarła tydzień później. Na pogrzebie trzymałam Michała za rękę i czułam dziwną ulgę pomieszaną ze smutkiem. Przez lata budowałam wokół siebie mur z żalu i gniewu – a teraz ten mur zaczął pękać.
Wieczorem po pogrzebie Michał przyszedł do mnie do mieszkania.
– Dziękuję ci, mamo – powiedział cicho. – Dzięki tobie mogłem pożegnać babcię bez żalu.
Patrzyłam na niego i zastanawiałam się: czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Czy czas leczy rany tak głębokie jak te zadane przez rodzinę? Może czasem wystarczy jeden telefon, by zacząć od nowa…