Dopiero dorosłość nauczyła mnie słuchać taty. „Tato, żałuję, że nie słuchałam…”

— Nie wychodź tam sama! — głos taty odbił się echem po pustym jeszcze korytarzu nowego mieszkania. Stałam w progu, z kluczami w dłoni, gotowa rzucić się w wir dziecięcych zabaw na podwórku. Miałam wtedy jedenaście lat i poczucie, że świat należy do mnie. Nowe mieszkanie na piątym piętrze pachniało świeżością i obietnicą lepszego życia. Po latach spędzonych w ciasnym pokoju akademika, dwa pokoje z kuchnią wydawały się pałacem.

Ale dzieci z sąsiednich, starych bloków patrzyły na nas jak na intruzów. Pamiętam ich wzrok — mieszanka ciekawości i niechęci. „Nowi”, szeptali między sobą. Mój młodszy brat, Kuba, od razu chciał się zaprzyjaźnić. Ja byłam bardziej ostrożna, choć nie przyznałabym tego przed sobą.

— Tato, przecież nic mi się nie stanie! — rzuciłam przez ramię, próbując ukryć niepokój.

Tata tylko westchnął ciężko. — Nie chodzi o to, że ci nie ufam. Po prostu… świat nie jest taki prosty, jak ci się wydaje.

Wtedy nie rozumiałam. Wydawało mi się, że przesadza. Chciałam być jak inne dzieci — biegać po trzepaku, grać w gumę, śmiać się głośno bez obaw. Ale już pierwszego dnia przekonałam się, że tata miał rację.

Na podwórku podeszła do mnie Magda — liderka grupy z sąsiedniego bloku. — Skąd jesteś? — zapytała z wyższością.

— Z nowego bloku — odpowiedziałam niepewnie.

— My tu rządzimy — rzuciła i odwróciła się na pięcie. Poczułam się jak intruz we własnym domu.

Wieczorem tata usiadł obok mnie na łóżku. — Wiem, że ci ciężko. Ale pamiętaj: nie musisz wszystkim udowadniać, że jesteś lepsza. Bądź sobą i trzymaj się swoich zasad.

Przewróciłam oczami. „Co on może wiedzieć o moim życiu?” — pomyślałam wtedy z irytacją.

Lata mijały. Magda stała się moją przyjaciółką — a przynajmniej tak mi się wydawało. Chodziłyśmy razem na wagary, paliłyśmy pierwsze papierosy za garażami. Tata ostrzegał:

— Nie podoba mi się ta Magda. Uważaj na nią.

— Tato, daj spokój! — krzyczałam, trzaskając drzwiami.

Kiedy miałam szesnaście lat, Magda namówiła mnie na imprezę u starszych chłopaków. Tata próbował mnie zatrzymać:

— Nie idź tam! To nie jest dobre towarzystwo.

Ale ja już wtedy wiedziałam lepiej. Impreza skończyła się źle — ktoś wezwał policję, a ja wróciłam do domu zapłakana i przerażona. Tata nie powiedział ani słowa. Po prostu przytulił mnie mocno.

Z czasem zaczęłam rozumieć jego troskę. Kiedy dostałam się na studia do Warszawy i zamieszkałam w akademiku, nagle zatęskniłam za jego radami. Zderzenie z rzeczywistością było bolesne: samotność, brak pieniędzy, trudne wybory. Często przypominałam sobie jego słowa: „Nie musisz wszystkim udowadniać…” Ale wtedy już było za późno na łatwe rozwiązania.

Najtrudniejszy moment przyszedł, gdy zadzwoniła mama: — Tata miał zawał.

Wróciłam do rodzinnego miasta najszybciej jak mogłam. Siedziałam przy jego łóżku w szpitalu i patrzyłam na niego — takiego kruchego, bezbronnego. Łzy same płynęły mi po policzkach.

— Przepraszam, tato… Żałuję, że cię nie słuchałam.

Uśmiechnął się słabo i pogładził mnie po głowie.

— Każdy musi popełnić własne błędy, córeczko. Ale cieszę się, że wróciłaś.

Dziś sama jestem mamą dwójki dzieci. Często łapię się na tym, że powtarzam ich słowa: „Uważaj na siebie”, „Nie rób tego tylko dlatego, że inni tak robią”. Widzę w oczach mojej córki tę samą irytację i bunt, który kiedyś czułam wobec taty.

Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła bloków. Myślę o tym wszystkim, czego nauczył mnie tata — choć zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy sama musiałam zmierzyć się z dorosłością.

Czy naprawdę musimy uczyć się wszystkiego na własnych błędach? A może czasem warto posłuchać tych, którzy kochają nas najbardziej?