Cieplejsza szyja i zimniejsze serca: Historia Wandy z dziennika rodzinnego kryzysu
— Tak, stop! On przepijał moje pieniądze, a teraz jeszcze ja mam mu być coś winna? Z jakiej racji? — wykrzyknęłam, czując jak moje serce wali jak oszalałe. Mama patrzyła na mnie z takim bólem w oczach, że przez chwilę poczułam się winna, choć wiedziałam, że nie powinnam. — To twój ojciec! — wyrzuciła z siebie, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Uniosłam brwi tak wysoko, że czoło przypominało harmonijkę. W kuchni było gorąco i duszno. Zupełnie jak w mojej głowie.
Od kilku miesięcy prowadziłam dziennik. Zaczęło się niewinnie — kilka zdań o szkole, o koleżankach, o tym, jak bardzo nie lubię poniedziałków. Ale potem wszystko się zmieniło. Ojciec coraz częściej wracał do domu późno, czasem nawet nie wracał wcale. Kiedy już się pojawiał, śmierdział tanim piwem i czymś jeszcze — czymś obcym, co nie pasowało do zapachu naszego domu. Mama przestała gotować jego ulubione zupy, a ja przestałam pytać, kiedy wróci.
Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z hotelu w Zakopanem. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że nie jeździł tam sam. Zresztą, od dawna czułam, że coś jest nie tak. Telefon dzwonił późno w nocy, a ojciec wychodził na balkon rozmawiać szeptem. Kiedyś podsłuchałam fragment rozmowy: „Znalazłem cieplejszą szyję”. Te słowa dźwięczały mi w uszach przez wiele tygodni.
Wszystko wybuchło w sobotę rano. Mama siedziała przy stole z kubkiem zimnej kawy i patrzyła przez okno na szare podwórko. Ojciec wrócił nad ranem, ledwo trzymając się na nogach. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mama rzuciła mu w twarz: — Gdzie byłeś? U tej swojej cieplejszej szyi?
Ojciec spojrzał na nią z pogardą i tylko wzruszył ramionami. — Przynajmniej tam ktoś mnie docenia — mruknął.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucić czymś o ścianę. Ale zamiast tego wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w swoim pokoju. Przez drzwi słyszałam ich kłótnię — słowa ostre jak noże, oskarżenia i przekleństwa.
Wieczorem mama przyszła do mnie i usiadła na brzegu łóżka. — Wanda, musimy porozmawiać — powiedziała cicho. — Twój ojciec… on chyba już nie wróci.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na nią i widziałam kobietę zmęczoną życiem, która przez lata próbowała ratować coś, co dawno przestało istnieć.
Następne dni były jak sen na jawie. Ojciec zabrał swoje rzeczy i wyprowadził się do tej „cieplejszej szyi”, jak ją potem nazywałyśmy z mamą półżartem, pół z goryczą. Zostawił nas z rachunkami, pustą lodówką i jeszcze większą pustką w sercu.
W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki pytały, czemu jestem taka cicha, ale nie potrafiłam im odpowiedzieć. Wieczorami pisałam w dzienniku coraz dłuższe wpisy — o tym, jak bardzo nienawidzę ojca za to, co nam zrobił; o tym, jak bardzo boję się o mamę; o tym, że czasem mam ochotę po prostu zniknąć.
Pewnego dnia mama wróciła z pracy zapłakana. — Wanda… dostałam wypowiedzenie — powiedziała drżącym głosem. — Nie wiem, co teraz zrobimy.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Potem przytuliłam ją mocno i obie zaczęłyśmy płakać. Po raz pierwszy poczułam się dorosła — musiałam być silna dla niej.
Zaczęłyśmy oszczędzać na wszystkim: przestałyśmy kupować słodycze, wyłączałyśmy światło w pokojach, których nie używałyśmy. Mama znalazła dorywczą pracę w sklepie spożywczym na drugim końcu miasta. Ja po szkole pomagałam sąsiadce w opiece nad jej dziećmi za kilka złotych.
Czasem ojciec dzwonił. Pytał o mnie, obiecywał przysłać pieniądze, ale rzadko dotrzymywał słowa. Kiedyś zapytał: — Wanda, czy możesz mi wybaczyć?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy można wybaczyć komuś, kto zostawił cię wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałaś?
Najgorsze były święta. Siedziałyśmy z mamą przy stole zastawionym skromnie jak nigdy dotąd. W tle grały kolędy z radia, ale żadna z nas nie miała ochoty śpiewać. Mama patrzyła na pusty talerz dla niespodziewanego gościa i powiedziała: — Może kiedyś wróci?
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy ja też kiedyś znajdę swoją „cieplejszą szyję”? Czy będę potrafiła zaufać komuś na tyle mocno, żeby nie bać się zdrady?
Minęło kilka miesięcy. Mama powoli odzyskiwała równowagę; ja nauczyłam się radzić sobie sama. Czasem spotykałyśmy ojca na ulicy — wyglądał starzej i smutniej niż kiedykolwiek wcześniej. Jego nowa partnerka szybko się nim znudziła i wyrzuciła go z mieszkania.
Pewnego dnia przyszedł pod nasze drzwi i poprosił o rozmowę. Mama długo milczała, zanim go wpuściła do środka.
— Przepraszam was — powiedział cicho. — Byłem głupi.
Patrzyłam na niego i czułam mieszankę gniewu i litości.
— Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć — powiedziałam szczerze.
Mama tylko westchnęła i wyszła do kuchni.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne nazwisko czy mieszkanie pod jednym dachem. To wybór dokonywany każdego dnia — wybór lojalności, miłości i przebaczenia.
Czy można odbudować coś, co zostało tak boleśnie zniszczone? Czy warto próbować? Może czasem lepiej nauczyć się żyć z blizną niż ciągle rozdrapywać stare rany…