Cień przeszłości nad Bałtykiem: Opowieść Włodzimierza

— Włodku, nie możesz tak po prostu wyjechać! — głos matki dźwięczał mi w uszach jeszcze długo po tym, jak zamknąłem za sobą drzwi mieszkania w Gdańsku. Jej słowa były jak ciężkie kamienie, które wrzucała mi do plecaka, żebym nie mógł się od nich uwolnić. Ale ja musiałem. Musiałem wyjechać, choćby na chwilę, choćby na kilka dni. Nadmorskie miasteczko, które wybrałem, było ciche i niemal puste o tej porze roku. Październik nad Bałtykiem miał w sobie coś melancholijnego — powietrze pachniało mokrym piaskiem i gnijącymi liśćmi, a fale rozbijały się o brzeg z uporem godnym lepszej sprawy.

Nie przyjechałem tu tylko dla spokoju. Uciekałem przed czymś, czego nie potrafiłem nazwać. Przed domem, w którym od miesięcy panowała cisza przerywana tylko kłótniami o pieniądze i opiekę nad ojcem. Przed bratem, który od śmierci naszej siostry nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Przed sobą samym.

Pierwszego wieczoru poszedłem na plażę. Słońce chowało się za horyzontem, a wiatr targał mi włosy. Usiadłem na zimnym piasku i patrzyłem na morze. Przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z ojcem — leżał wtedy w szpitalu, podłączony do kroplówki, a ja nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. „Włodku, nie zmarnuj tego życia tak jak ja…” — powiedział cicho. Wtedy nie zrozumiałem, co miał na myśli. Teraz te słowa wracały do mnie jak refren smutnej piosenki.

W miasteczku znałem tylko jedną osobę — panią Halinę, właścicielkę pensjonatu „Pod Foką”. Była kobietą po sześćdziesiątce, z twarzą pooraną zmarszczkami i serdecznym uśmiechem. — Panie Włodku, kawa już gotowa! — wołała mnie co rano do kuchni, gdzie pachniało świeżym chlebem i dżemem z mirabelek. Czasem rozmawialiśmy o pogodzie, czasem o życiu. — Wie pan, ja też kiedyś uciekałam — powiedziała pewnego dnia, patrząc przez okno na szare niebo. — Ale przed sobą się nie ucieknie.

Wieczorami spacerowałem po pustych uliczkach. W oknach domów migotały światła, a zza firanek wyglądały twarze ludzi, którzy mieli swoje sprawy i swoje dramaty. Zazdrościłem im tej zwyczajności. Ja miałem tylko bagaż wspomnień i poczucie winy.

Któregoś dnia zadzwonił brat. Odrzuciłem połączenie. Potem przyszła wiadomość: „Ojciec pytał o ciebie”. Poczułem ukłucie w sercu. Przez chwilę chciałem wrócić, ale coś mnie powstrzymało. Może strach? Może duma?

W nocy długo nie mogłem zasnąć. Słyszałem szum morza i własne myśli, które nie dawały mi spokoju. Przypominały mi się wszystkie nasze rodzinne święta — te dobre i te złe. Wigilia sprzed dwóch lat, kiedy siostra jeszcze żyła i śmiała się najgłośniej ze wszystkich. Potem jej nagła śmierć w wypadku samochodowym rozbiła naszą rodzinę na kawałki. Każdy z nas próbował sobie radzić na swój sposób: matka zamknęła się w sobie, brat zaczął pić, a ja… Ja uciekłem do pracy i samotności.

Pewnego ranka spotkałem na plaży dziewczynę z psem. Miała rude włosy i smutne oczy. — Cześć — powiedziała nieśmiało. — Jest pan z Gdańska? Poznałam po akcencie.

— Tak, przyjechałem tu na kilka dni — odpowiedziałem.

— Ja też uciekłam — uśmiechnęła się gorzko. — Przed facetem, który mnie zdradził i przed matką, która uważa, że wszystko wiem najlepiej.

Spacerowaliśmy razem przez kilka kolejnych dni. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o książkach, o filmach, o tym, jak trudno jest być dorosłym dzieckiem swoich rodziców. Zrozumiałem wtedy, że nie jestem sam w swoim bólu.

Któregoś wieczoru zadzwoniła matka. Odebrałem po długim wahaniu.

— Włodku… Ojciec jest coraz słabszy — powiedziała cicho. — Może byś wrócił?

Nie odpowiedziałem od razu. Patrzyłem na morze i czułem, jak łzy cisną mi się do oczu.

— Nie wiem, czy potrafię… — wyszeptałem.

— Nikt z nas nie potrafi — odpowiedziała matka. — Ale musimy próbować.

Następnego dnia spakowałem walizkę. Pożegnałem się z panią Haliną i dziewczyną z psem.

— Wrócisz tu jeszcze? — zapytała dziewczyna.

— Nie wiem — odpowiedziałem szczerze. — Ale dziękuję ci za wszystko.

W drodze powrotnej do Gdańska myślałem o tym, co czeka mnie w domu: choroba ojca, milczenie brata, smutek matki. Ale wiedziałem już jedno: nie da się uciec przed przeszłością ani przed rodziną. Można tylko próbować zrozumieć siebie i innych.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy został nad morzem, moje życie byłoby łatwiejsze? Czy można naprawdę zacząć od nowa? A może najtrudniejsze jest właśnie to — wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło?