Brat, zdrada i granice wybaczenia – historia, która boli do dziś

– Nie wierzę, że masz czelność tu przychodzić! – krzyknąłem, czując jak drżą mi ręce, gdy ściskałem kubek z zimną już kawą. Stałem w progu swojego mieszkania na warszawskim Ursynowie, a naprzeciwko mnie – po siedmiu latach ciszy – stał mój młodszy brat, Szymon, z żoną Martą. Oboje wyglądali na zmęczonych i przygnębionych, a ich spojrzenia wbite były w podłogę.

– Bartek… Proszę cię… Nie mamy gdzie się podziać. Wyrzucili nas z mieszkania. Marta jest w ciąży. Nie wiem już do kogo się zwrócić. Wiem, że zawaliłem… Ale… – Szymon mówił cicho, głos mu się łamał.

Nie mogłem na niego patrzeć. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia – te dobre i te najgorsze. Jak chroniłem go przed ojcem, kiedy byliśmy dzieciakami w bloku na Pradze; jak oddawałem mu ostatnią kanapkę do szkoły; jak broniłem go przed nauczycielami, gdy znów coś przeskrobał. I potem… ta zdrada.

Wszystko zaczęło się siedem lat temu. Razem wyjechaliśmy na studia do Warszawy. Rodzice z małej miejscowości pod Radomiem przysyłali nam paczki – domowy chleb, ogórki kiszone, jabłka z sadu. Dzieliliśmy wszystko: rachunki, troski, marzenia. Ja studiowałem informatykę na Politechnice, Szymon zarządzanie na SGH. Byłem starszy o dwa lata i czułem się za niego odpowiedzialny.

W trzecim roku poznałem Agatę na uczelni. Była cicha, uśmiechnięta, miała te oczy, które patrzyły na człowieka tak, jakby był jedynym na świecie. Zakochałem się pierwszy raz w życiu naprawdę. Szybko zamieszkała z nami – nasz mały wynajmowany pokój na Ochocie stał się domem pełnym śmiechu i zapachu jej kawy.

Ale Szymon… Szymon miał więcej czasu. Ja dorabiałem wieczorami jako dostawca pizzy na Mokotowie, a on często zostawał sam z Agatą. Nawet przez myśl mi nie przeszło, co może się wydarzyć za moimi plecami.

Pewnego wieczoru wróciłem wcześniej niż zwykle. Zastałem ich siedzących zbyt blisko siebie na kanapie. Ich spojrzenia były pełne winy. Agata nie mogła spojrzeć mi w oczy. Następnego dnia przyznała: – Przepraszam… Nie wiem jak to się stało… Szymon i ja…

Świat mi się zawalił. Brat ukradł mi dziewczynę. Wyszedłem bez słowa z mieszkania, przeniosłem się do kolegi z roku i przez kilka tygodni nie mogłem jeść ani spać. Mama płakała przez telefon: – Bartuś, nie kłóćcie się… Jesteście dla siebie wszystkim! Ale ja nie potrafiłem wybaczyć.

Minęły lata. Skończyłem studia, dostałem pracę w dużej firmie IT na Mokotowie, awansowałem na lidera zespołu. Kupiłem kawalerkę na Ursynowie i używane auto – byłem dumny, że wszystko osiągnąłem sam.

Szymon i Agata – teraz Marta – pobrali się niedługo po moim odejściu. Nie byłem na ich ślubie. Rodzice próbowali nas pogodzić, ale każda próba kończyła się goryczą.

Aż w końcu po latach ciszy Szymon zadzwonił do moich drzwi.

– Wiesz co mi zrobiłeś? – wyszeptałem przez zaciśnięte zęby.

Milczał. Marta cicho łkała.

– Bartek… Nie proszę cię o zapomnienie. Po prostu… Nie mamy gdzie pójść. Straciłem pracę w magazynie, Marta nie może pracować przez ciążę… Jeśli nas nie przyjmiesz, musimy jechać do jej rodziców pod Łomżę. Tam nikt nas nie chce…

Patrzyłem na nich długo. W środku wszystko we mnie pękało: mury wokół serca, duma, która trzymała mnie przy życiu.

– Możecie zostać miesiąc – powiedziałem w końcu, bardziej ze względu na dziecko niż na nich.

Ten miesiąc był piekłem.

Szymon nie szukał pracy – całymi dniami siedział przy komputerze grając w gry albo oglądając seriale. Marta była zamknięta w sobie, ciągle narzekała na złe samopoczucie przez ciążę, ale nawet obiadu nie ugotowała bez mojego pytania.

Pewnego ranka znalazłem pustą butelkę po wódce pod zlewem i niedopałek papierosa na balkonie.

– Szymon! Oszalałeś? Wiesz ile kosztuje ogrzewanie? Wiesz ile płacę rachunków?!

Wzruszył ramionami: – Czego chcesz? Życie mnie przygniotło!

– Życie cię przygniotło? To ty mnie pierwszy zdeptałeś! Ja pracuję całymi dniami na to wszystko! A ty?

Marta próbowała go bronić: – Nie mów tak do niego… On nie jest przyzwyczajony do takiego życia…

Pękłem.

– Wy nie jesteście przyzwyczajeni? A ja jestem? Mam być sługą dla brata, który mnie zdradził i jeszcze oczekuje pomocy? Mam gotować dla was i sprzątać po was?

Tej nocy nie zmrużyłem oka. Myślałem o wszystkim: o dzieciństwie, kiedy dzieliliśmy ostatnią bułkę; o tym jak mama powtarzała, że rodzina jest najważniejsza; o tym jak najbardziej zawiedli mnie ci, którym ufałem bezgranicznie.

Następnego dnia powiedziałem im:

– Macie trzy dni na znalezienie innego miejsca. Nie mogę już dłużej brać odpowiedzialności za wasze wybory.

Marta płakała, Szymon patrzył na mnie jak na obcego.

Pojechali do jej rodziców pod Łomżę. Mama zadzwoniła tego samego dnia:

– Bartku… Jak mogłeś? To twój brat! Wiesz jak mu ciężko?

– Mamo… A wiesz jak mi było ciężko, kiedy zostawił mnie bez słowa? Kiedy zabrał mi wszystko co kochałem? Ile razy mam wybaczać komuś, kto nie rozumie co to odpowiedzialność?

Długo milczeliśmy.

Minęło kilka miesięcy. Szymon już się nie odezwał. Marta napisała mi SMS-a po narodzinach dziecka – dziewczynki o imieniu Lena. Odpisałem krótko i chłodno: „Gratuluję”.

Czasem leżę nocą bezsennie i pytam siebie: Czy mogłem postąpić inaczej? Czy rodzina naprawdę powinna wybaczać wszystko – nawet to co boli najbardziej? A może są granice, których nawet krew nie powinna przekraczać?

Może nie jestem dobrym bratem. Może nie jestem dobrym człowiekiem. Ale wiem jedno: nie mogę być ratunkiem dla kogoś, kto sam nie chce się ratować.

A wy? Gdzie są granice rodzinnej odpowiedzialności? Czy powinienem wybaczyć bratu czy pozostać wierny sobie?