Z dala od przyjaciół: Decyzja, której żałuję

– Nie mów nikomu, Anka. Proszę cię, nie teraz – szeptał Michał, patrząc mi głęboko w oczy. Jego głos był cichy, ale stanowczy. Właśnie wróciliśmy z oglądania działki pod Warszawą, a ja kipiałam z ekscytacji. Chciałam zadzwonić do Magdy, mojej najbliższej przyjaciółki jeszcze z liceum, i podzielić się tą nowiną. Ale Michał był nieugięty.

– Dlaczego? – zapytałam, choć znałam odpowiedź. – Przecież to nasi przyjaciele. Ucieszą się razem z nami.

– Wiesz, jak to jest. Zaraz zaczną się pytania, porady, a potem plotki. Chcę, żebyśmy to przeżyli sami. Bez presji – tłumaczył, a ja czułam, jak coś we mnie pęka.

Jesień była wyjątkowo deszczowa tamtego roku. Każdy weekend spędzaliśmy na oglądaniu kolejnych działek: w Piasecznie, w Zalesiu Górnym, nawet pod Grodziskiem Mazowieckim. Każda była albo za droga, albo za daleko od pracy, albo miała sąsiadów zbyt blisko. Michał coraz częściej powtarzał: „Musimy być ostrożni. Nie chcę, żeby ktoś nam czegoś zazdrościł albo podkładał nogę.”

Z czasem zaczęłam rozumieć jego obawy. W naszej paczce zawsze była rywalizacja – kto kupił lepszy samochód, kto wyjechał na droższe wakacje. Ale przecież to byli nasi przyjaciele! Magda i Tomek, Basia i Krzysiek – razem przeżywaliśmy studia, pierwsze prace, wesela i narodziny dzieci.

Pewnego wieczoru Magda zadzwoniła.

– Anka, co u was? Dawno się nie widzieliśmy! – jej głos był ciepły, ale wyczuwałam nutę niepokoju.

– Wszystko dobrze… dużo pracy – skłamałam. Czułam się podle. Chciałam jej powiedzieć o działce, o planach na dom z tarasem i ogrodem pełnym lawendy. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Może wpadniecie w sobotę? Tomek robi grilla.

– Zobaczę… dam znać – odpowiedziałam wymijająco.

Odłożyłam telefon i poczułam łzy pod powiekami. Michał wszedł do pokoju.

– Znowu Magda?

– Tak… zaprosiła nas na grilla.

– Lepiej nie teraz. Musimy się skupić na formalnościach. Po co im mówić? I tak nie zrozumieją.

Coraz częściej zamykaliśmy się w naszym świecie. Każdy wieczór spędzaliśmy nad mapami geodezyjnymi, przeglądając ogłoszenia i kalkulując kredyt hipoteczny. Nasze rozmowy z przyjaciółmi ograniczały się do krótkich wiadomości na Messengerze: „Wszystko ok”, „Dużo pracy”, „Może innym razem”.

W końcu znaleźliśmy ją – działkę marzeń w małej wsi pod Otwockiem. Stary sad jabłoniowy, cisza i widok na las. Michał był zachwycony.

– To jest to! – powiedział z błyskiem w oku.

Podpisaliśmy umowę przedwstępną i zaczęliśmy planować dom. Ale radość była jakaś… cicha. Bez świętowania, bez toastów z przyjaciółmi.

Któregoś dnia spotkałam Basię w sklepie.

– Anka! Co u was? Słyszałam od Magdy, że ostatnio was nie ma…

– Tak jakoś… dużo spraw na głowie – wymamrotałam.

Basia spojrzała na mnie uważnie.

– Wszystko w porządku? Nie odzywacie się, nie odbieracie telefonów…

Poczułam gulę w gardle.

– Tak, naprawdę wszystko dobrze – skłamałam po raz kolejny.

Wróciłam do domu i wybuchłam płaczem.

– Michał, ja tak nie mogę! Czuję się jak zdrajczyni! Ukrywamy coś przed ludźmi, którzy byli z nami przez pół życia!

Michał objął mnie mocno.

– Kochanie, to tylko na chwilę. Jak już wszystko będzie pewne…

Ale ta „chwila” trwała miesiącami. W końcu Magda przestała dzwonić. Basia przestała pisać. Zostaliśmy sami ze swoim marzeniem.

Budowa ruszyła wiosną. Każdy etap dokumentowaliśmy tylko dla siebie: fundamenty, ściany, dach. Czasem wrzucałam zdjęcia na Instagramie – widok lasu o zachodzie słońca albo nasze stopy na trawie – ale bez żadnych szczegółów.

Któregoś dnia dostałam wiadomość od Magdy:

„Anka… czy coś się stało? Czy my coś zrobiliśmy?”

Nie odpowiedziałam od razu. Siedziałam długo nad telefonem, łzy kapały mi na ekran.

W końcu napisałam:

„Nie… po prostu dużo zmian. Odezwę się.”

Ale nie odezwałam się przez kolejne tygodnie.

Dom rósł powoli. Michał był coraz bardziej zestresowany kredytem i terminami ekip budowlanych. Ja czułam się coraz bardziej samotna. Wieczorami patrzyłam przez okno na ciemniejący sad i myślałam o dawnych spotkaniach przy winie, śmiechu dzieci biegających po salonie Magdy.

W końcu nadszedł dzień przeprowadzki. Byliśmy tylko we dwoje z Michałem i naszą córką Zosią. Żadnych przyjaciół do pomocy, żadnych gratulacji ani prezentów na nowy dom.

Wieczorem usiedliśmy na tarasie z kubkami herbaty.

– I co teraz? – zapytałam cicho.

Michał wzruszył ramionami.

– Teraz jesteśmy u siebie. O to chodziło, prawda?

Ale ja czułam pustkę. Przez kolejne tygodnie próbowałam zaprosić Magdę i Basię do nas, ale zawsze miały już plany albo odpowiadały chłodno: „Może innym razem”.

Zrozumiałam wtedy, że coś bezpowrotnie straciliśmy. Nasze marzenie o domu stało się rzeczywistością – ale za jaką cenę?

Czasem patrzę na nasz piękny ogród i myślę: czy naprawdę warto było zamknąć się przed ludźmi? Czy szczęście można budować tylko we dwoje?

A wy? Czy mieliście kiedyś poczucie, że własne decyzje odcinają was od tych, których kochacie najbardziej?