Wyrzuciłam własną rodzinę z mieszkania, by mieć na życie. Czy jestem potworem?
— Mamo, przecież to tylko na chwilę! — głos Pawła odbijał się echem w mojej głowie, kiedy trzaskał drzwiami od kuchni. Stałam przy oknie, patrząc na szare podwórko i próbując nie płakać. W moim dwupokojowym mieszkaniu na Pradze zrobiło się tłoczno, głośno i obco. Paweł, mój jedyny syn, jego żona Kasia i dwójka dzieci — Antek i Zosia — wprowadzili się do mnie nagle, kiedy stracili wynajmowane mieszkanie. „Tylko na miesiąc, mamo, potem coś znajdziemy” — obiecywał Paweł. Minęły trzy miesiące.
Nie byłam gotowa na taki najazd. Emerytura ledwo starczała mi na leki i rachunki. Mieszkanie odziedziczyłam po rodzicach, to był mój azyl, moje miejsce na ziemi. Ale jak odmówić własnemu dziecku? Przez pierwsze dni czułam się nawet potrzebna — gotowałam obiady, pomagałam przy wnukach. Ale szybko zaczęły się spięcia. Kasia narzekała na stare meble, dzieci rozrzucały zabawki wszędzie, a Paweł coraz częściej wychodził z domu „załatwiać sprawy”.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę w kuchni:
— Twoja matka jest niemożliwa! Nie mogę nawet spokojnie zadzwonić do mamy, bo wszystko słyszy! — syknęła Kasia.
— Daj spokój, przecież to jej mieszkanie… — próbował tłumaczyć Paweł.
— No właśnie! Może czas pomyśleć o czymś swoim?
Serce mi ścisnęło. Przecież chciałam tylko pomóc. Ale czułam się jak intruz we własnym domu.
Któregoś dnia przyszło pismo z ZUS-u: „Waloryzacja emerytury: 1780 zł brutto”. Spojrzałam na rachunki — prąd, gaz, czynsz… Zostało mi 300 zł na życie. Wtedy sąsiadka Basia powiedziała mi o portalu z ogłoszeniami: „Zosiu, wynajmij pokój studentom! Teraz płacą jak za zboże!”. Przez kilka dni biłam się z myślami. Wynająć pokój? A może całe mieszkanie? Przecież mogłabym wtedy zamieszkać u Basi albo w małym pokoiku u kuzynki w Legionowie. Zyskałabym dodatkowe 2000 zł miesięcznie — to dla mnie fortuna.
Wieczorem zebrałam się na odwagę:
— Paweł… musimy porozmawiać.
— O co chodzi, mamo?
— Nie stać mnie już na utrzymanie tego mieszkania dla nas wszystkich. Muszę je wynająć… Potrzebuję tych pieniędzy na życie.
Paweł patrzył na mnie jak na obcą osobę.
— Chcesz nas wyrzucić?
— Nie chcę… Muszę. Nie mam wyjścia.
Kasia wybuchła płaczem. Antek schował się za jej plecami. Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami.
— Mamo, przecież jesteśmy twoją rodziną! — krzyczał Paweł. — Jak możesz?!
Nie spałam całą noc. Słyszałam ich szepty przez ścianę. Rano Paweł spakował kilka rzeczy i wyszedł bez słowa. Kasia przez dwa dni nie odzywała się do mnie ani słowem. W końcu znaleźli pokój do wynajęcia na obrzeżach miasta.
Kiedy wyprowadzali się z dziećmi, Antek podszedł do mnie i cicho zapytał:
— Babciu, dlaczego nas nie chcesz?
Rozpłakałam się wtedy pierwszy raz od lat.
Mieszkanie wynajęłam młodej parze studentów z Lublina. Pieniądze pozwoliły mi kupić lepsze jedzenie, nowe okulary i nawet raz w miesiącu pojechać do teatru. Ale cisza w mieszkaniu była ogłuszająca.
Paweł przez kilka miesięcy nie odbierał telefonów. Kasia wysłała mi tylko SMS-a: „Nie licz na naszą pomoc”.
Czasem spotykam ich przypadkiem w sklepie albo na przystanku. Antek już mnie nie poznaje. Zosia odwraca wzrok.
Czy mogłam postąpić inaczej? Czy wybierając siebie, zawsze skazujemy się na samotność? Może jestem potworem… A może po prostu człowiekiem?