Wypędzeni z domu: rodzinna drama u syna

— Mamo, nie możesz tu zostać. — Głos Pawła był zimny, obcy, jakby mówił do mnie ktoś zupełnie inny. Stałam w korytarzu jego nowego mieszkania na warszawskim Ursynowie, trzymając w rękach torbę z rzeczami. Obok mnie stał mój mąż, Andrzej, z opuszczoną głową. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywał tylko szum ulicy za oknem.

Jeszcze tydzień temu cieszyłam się na tę wizytę. Paweł zaprosił nas do siebie po raz pierwszy od ślubu. Myślałam, że to będzie okazja, by znów poczuć się rodziną. Przygotowałam ulubione ciasto Pawła, Andrzej kupił butelkę dobrego wina. Chciałam zobaczyć, jak mieszka, poznać jego żonę, Martę, z którą do tej pory rozmawiałam tylko przez telefon.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Marta przywitała nas uśmiechem, ale jej oczy były chłodne. Paweł był spięty, jakby czekał na coś nieprzyjemnego. Zjedliśmy obiad w milczeniu, rozmowa się nie kleiła. Próbowałam żartować, opowiadać o sąsiadach z naszego miasteczka pod Radomiem, ale nikt się nie śmiał. W końcu Marta powiedziała: — Paweł, musisz im powiedzieć.

Nie rozumiałam. Co miał nam powiedzieć? Przecież przyjechaliśmy tylko na weekend.

— Mamo, tato… — Paweł spojrzał na nas z dziwnym wyrazem twarzy. — Nie możecie tu zostać na noc. To nie jest dobry moment.

Poczułam, jak serce mi zamiera. Andrzej spojrzał na mnie pytająco. — Przecież ustalaliśmy… — zaczął cicho.

— Wiem, ale zmieniły się plany — przerwał mu Paweł. — Marta źle się czuje i… po prostu nie możemy was teraz gościć.

Zrobiło mi się gorąco ze wstydu i złości. Przecież dzwoniłam tydzień temu, wszystko było ustalone! Czy naprawdę własny syn wyrzuca mnie z domu?

— Pawle, czy ty słyszysz siebie? — zapytałam drżącym głosem. — Przyjechaliśmy specjalnie dla was…

Marta odwróciła wzrok. Paweł zacisnął usta.

— Przepraszam, mamo. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Nie pamiętam nawet, jak wyszliśmy z tego mieszkania. Andrzej milczał całą drogę do hotelu. Ja płakałam w poduszkę przez całą noc.

Następnego dnia zadzwoniłam do mojej siostry, Grażyny. Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. Grażyna była oburzona:

— To skandal! Jak on mógł? Przecież to twój syn!

Ale kiedy zadzwoniłam do kuzynki Zosi, usłyszałam coś innego:

— Może przesadzasz? Młodzi mają swoje życie. Może rzeczywiście nie chcieli gości?

Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież rodzina jest najważniejsza! Zawsze tak myślałam. Kiedy Paweł był mały, nigdy nie odmówiłam mu pomocy. Nawet kiedy miał trudności w liceum i chciał rzucić szkołę, siedziałam z nim po nocach nad matematyką. Andrzej pracował wtedy na dwie zmiany, żebyśmy mogli opłacić korepetycje.

A teraz? Teraz własny syn wyrzuca mnie z domu jak niechcianego gościa.

Przez kolejne dni nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Andrzej próbował mnie pocieszać:

— Może rzeczywiście coś się wydarzyło? Może Marta jest chora?

Ale ja wiedziałam, że to coś więcej. Czułam to w sercu.

Po powrocie do domu długo nie mogłam spać. W głowie wciąż słyszałam ten zimny głos Pawła: „Nie możesz tu zostać”.

Zaczęłam analizować wszystko od początku. Czy zrobiłam coś nie tak? Czy byłam zbyt nachalna? Może powinnam była mniej dzwonić? Może Marta mnie nie lubi?

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

— Słyszałam, że wróciliście wcześniej — powiedziała z troską w głosie. — Co się stało?

Opowiedziałam jej całą historię. Pani Halina westchnęła:

— Dzieci teraz są inne. Mają swoje życie i swoje zasady.

Ale ja nie potrafiłam się z tym pogodzić.

Minęły dwa tygodnie. Paweł nie zadzwonił ani razu. W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam mu SMS-a: „Pawle, czy możemy porozmawiać?”

Odpisał dopiero po dwóch dniach: „Nie teraz, mamo”.

To bolało jeszcze bardziej niż tamto wyrzucenie z mieszkania.

Andrzej próbował mnie przekonać, żebym dała Pawłowi czas.

— On musi sam dojrzeć do rozmowy — mówił spokojnie.

Ale ja czułam się jak ktoś zupełnie obcy w życiu własnego dziecka.

W końcu zadzwoniła Marta.

— Pani Anno… — zaczęła niepewnie. — Chciałam przeprosić za tamten weekend. Było nam bardzo trudno… Ja jestem w ciąży i miałam krwawienie… Baliśmy się o dziecko i o siebie… Paweł był zestresowany…

Zaniemówiłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.

— Dlaczego mi nie powiedzieliście? — zapytałam cicho.

— Nie chcieliśmy pani martwić…

Rozłączyłyśmy się w ciszy.

Długo myślałam o tej rozmowie. Z jednej strony poczułam ulgę – może rzeczywiście nie chodziło o mnie? Ale z drugiej strony czułam żal – dlaczego moje dziecko nie potrafiło mi zaufać?

Kiedy opowiedziałam tę historię rodzinie i znajomym, opinie znów się podzieliły: jedni nas wsparli, inni tylko wzruszyli ramionami, mówiąc: „Co w tym dziwnego? Tak teraz jest”.

Ale ja wciąż pytam siebie: czy naprawdę musimy być dla siebie tacy obcy? Czy czas naprawdę zmienia ludzi aż tak bardzo? I czy kiedyś znów będziemy rodziną – taką prawdziwą?