W cieniu niezrozumienia: Historia Zosi, która szuka swojego głosu

– Zosia, przestań już z tymi bazgrołami! – głos ojca przebił się przez ciszę jak nóż przez masło. Siedziałam skulona na kanapie w salonie, światło z ulicznej latarni rysowało na ścianie cienie, a zapach jego papierosów dusił mnie bardziej niż słowa. – Ile razy mam ci powtarzać? Życie to nie bajka.

Nie odpowiedziałam. Palce ściskały ołówek tak mocno, że aż bolały. Na kartce kończyłam portret mamy – jej oczy były pełne ciepła, którego tak bardzo mi brakowało. Ojciec nawet nie spojrzał. Zawsze mówił, że rysowanie to strata czasu. Że powinnam się uczyć matematyki, bo tylko to da mi przyszłość.

Od śmierci mamy minęły dwa lata, ale dla mnie czas stanął w miejscu. Tamten listopadowy wieczór wracał do mnie w snach – deszcz bębniący o szyby, krzyk ojca, cisza po telefonie ze szpitala. Miałam wtedy czternaście lat i nagle poczułam się starsza niż wszyscy dorośli wokół.

W domu mieszkała z nami jeszcze ciotka Iwona – siostra ojca. Po rozwodzie wróciła do rodzinnego mieszkania i od tamtej pory próbowała być dla mnie matką. Ale jej troska była inna niż mamy – chłodna, praktyczna, pełna rad, których nie chciałam słuchać.

– Zosia, posprzątaj pokój. Zosia, nie siedź tyle przy tych rysunkach. Zosia, pomóż mi z zakupami. – Jej głos był jak metronom odmierzający mój dzień.

W szkole byłam niewidzialna. Moja przyjaciółka Ola miała własne problemy – jej rodzice się rozwodzili, ale ona jakoś potrafiła się z tego śmiać. – Może twój tata po prostu nie wie, jak z tobą rozmawiać? – zapytała kiedyś podczas przerwy, gryząc kanapkę z serem. – Może powinnyśmy mu napisać list?

Prychnęłam tylko. Jak miałabym rozmawiać z kimś, kto nie słucha?

Wieczorami leżałam w łóżku i pisałam listy do mamy. Opowiadałam jej o pustce w domu, o tym, jak bardzo za nią tęsknię. Chowałam te kartki pod materacem, jakby mogła je kiedyś przeczytać.

Pewnego dnia podsłuchałam rozmowę ojca z ciotką w kuchni.

– Ona coraz bardziej przypomina Anię – powiedział cicho ojciec. – Zawsze bujała w obłokach.

– Może powinnaś pozwolić jej być sobą – odparła Iwona.

– To jej matce niczego nie dało – mruknął gorzko.

Zacisnęłam pięści. Czy mama była winna temu, że umarła? Czy ja byłam winna temu, że jestem do niej podobna?

Oceny zaczęły mi lecieć w dół. Tylko pani Nowak, wychowawczyni, zauważyła zmianę.

– Zosiu, wszystko w porządku? – zapytała na korytarzu.

Chciałam jej powiedzieć o chłodzie w domu, o tym, że czuję się jak cień własnego życia. Ale zabrakło mi odwagi.

Na moje szesnaste urodziny nikt nie zapytał mnie o marzenia. Ojciec rozmawiał z Iwoną o jej nowej pracy w urzędzie miasta. Ja siedziałam cicho i patrzyłam na swoje dłonie.

Po kolacji wyszłam na dwór. Poszłam do parku, gdzie mama zabierała mnie na spacery. Usiadłam na naszej ławce i wyjęłam szkicownik. Tylko tam czułam spokój.

Nagle usłyszałam kroki za sobą.

– Mogę się przysiąść? – zapytała ciotka Iwona niepewnie.

Skinęłam głową.

Przez chwilę milczałyśmy.

– Przepraszam cię za to wszystko – powiedziała w końcu cicho. – Twój tata… on nie wie, jak sobie poradzić po śmierci Ani. Boję się, że cię straci tak samo jak ją.

– On nawet nie próbuje mnie zrozumieć – wyszeptałam.

Iwona spojrzała na mnie ze smutkiem.

– Może powinniśmy mu razem pokazać, kim jesteś naprawdę?

Tej nocy pokazałam jej swoje rysunki. Przeglądała je długo i uśmiechała się do niektórych portretów.

– Masz prawdziwy talent, Zosiu – powiedziała szczerze.

Po raz pierwszy od dawna poczułam się zauważona.

Następnego dnia ciotka położyła mój szkicownik na stole podczas śniadania.

– Andrzej, zobacz co Zosia potrafi – powiedziała spokojnie.

Ojciec marszczył brwi i przewracał kartki bez słowa. Przy portrecie mamy zatrzymał się na dłużej. Jego ręka lekko drżała.

– Wygląda zupełnie jak ona… – urwał nagle.

– Zosia narysowała twoje oczy takimi, jakie były naprawdę – dodała Iwona cicho.

Ojciec spojrzał mi prosto w oczy pierwszy raz od miesięcy.

– Twoja mama byłaby dumna – powiedział ochryple.

Zapadła cisza, która zmieniła wszystko.

To nie był bajkowy koniec; ojciec pozostał chłodny i wymagający, ale czasem widziałam w jego spojrzeniu cień czułości, gdy patrzył na moje rysunki. Iwona stała się dla mnie kimś więcej niż tylko ciotką – powoli stawała się sojuszniczką.

Dziś wiem już, że mój głos ma znaczenie, nawet jeśli nie każdy chce go słyszeć.

Czasem zastanawiam się: ile dzieci czuje się niewidzialnych we własnym domu? Co by było, gdybyśmy wszyscy odważyli się mówić głośno o swoich marzeniach? Czy wtedy świat byłby choć trochę lepszy?