Trzy nad ranem – opowieść Witka z krakowskich ulic

Trzecia nad ranem. Dzwoni budzik, a ja przez chwilę mam ochotę rzucić nim o ścianę. Ale nie mogę – to jedyna rzecz, która trzyma mnie w ryzach. Wstaję po cichu, żeby nie obudzić mamy i młodszej siostry. W kuchni czeka na mnie zimna herbata i sucha kromka chleba. „Witek, po co ci to wszystko?” – słyszę w głowie głos ojca, który odszedł od nas pięć lat temu. „I tak niczego nie zmienisz”.

Zakładam roboczy kombinezon, wychodzę na klatkę schodową. Na dworze jeszcze ciemno, miasto śpi. Idę szybkim krokiem na przystanek, mijam zamglone witryny sklepów i śpiących bezdomnych pod mostem Dębnickim. W autobusie do zajezdni spotykam Marka – starszego kolegę z pracy. „Cześć, młody. Znowu nie spałeś?” – pyta z troską. Uśmiecham się blado. „Uczyłem się do egzaminu z matematyki”.

Praca śmieciarza nie jest łatwa. Ludzie patrzą na nas z góry, czasem nawet nie zauważają. Ale ja widzę wszystko: rozbite butelki po nocnych imprezach studentów, porzucone zabawki dzieciaków, które mają więcej niż ja miałem w ich wieku. Każdy worek śmieci to czyjaś historia, czyjeś życie. Czasem myślę, że zbieram nie tylko odpadki, ale też cudze marzenia, które ktoś wyrzucił.

Po kilku godzinach pracy wracam do domu. Mama już wstała, szykuje się do pracy w sklepie spożywczym. „Znowu taki zmęczony?” – pyta z wyrzutem. „Musisz się uczyć, Witek! Nie po to dostałeś stypendium, żebyś się zarzynał na śmieciarce!”. Wiem, że się martwi, ale nie rozumie, że bez tej pracy nie byłoby nas stać nawet na czynsz.

Siadam przy stole z książkami. Staram się skupić na zadaniach z fizyki, ale powieki same mi opadają. Przypominam sobie słowa profesora z uczelni: „Witek, masz talent. Nie zmarnuj go”. To daje mi siłę. Marzę o tym, żeby kiedyś zostać inżynierem i wyciągnąć rodzinę z biedy. Nie dla pieniędzy – dla godności.

Wieczorem w domu wybucha kłótnia. Siostra płacze, bo nie ma nowych butów do szkoły. Mama krzyczy na mnie, że za mało pomagam w domu. „Wszyscy tylko czegoś chcą!” – wybucham w końcu. „A kto myśli o mnie? Kto widzi, jak codziennie walczę ze zmęczeniem?”. Cisza. Tylko zegar tyka na ścianie.

Czasami mam ochotę uciec stąd daleko – gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna i nie oczekuje ode mnie cudów. Ale potem patrzę na mamę i siostrę i wiem, że nie mogę ich zostawić. To dla nich wstaję o trzeciej nad ranem.

Na uczelni też nie jest łatwo. Koledzy śmieją się ze mnie, że zawsze chodzę w tych samych ubraniach i pachnę detergentami. „Ej, Witek! Może byś nam posprzątał salę po wykładzie?” – rzuca Paweł z bogatej rodziny. Zaciskam zęby i udaję, że mnie to nie rusza. Ale boli.

Jednego dnia po zajęciach podchodzi do mnie Magda – dziewczyna z mojego roku. „Witek, słyszałam, że pracujesz jako śmieciarz… To musi być ciężkie” – mówi cicho. Spodziewam się kpiny, ale widzę w jej oczach szczerość i współczucie. „Nie masz się czego wstydzić” – dodaje i uśmiecha się delikatnie.

To pierwszy raz od dawna, kiedy ktoś widzi we mnie człowieka, a nie tylko biedaka z blokowiska. Zaczynamy rozmawiać coraz częściej – o książkach, muzyce, marzeniach. Magda mówi mi kiedyś: „Wiesz, podziwiam cię za to wszystko… Ja bym chyba nie dała rady”.

Ale życie nie daje mi taryfy ulgowej. Pewnego dnia mama traci pracę w sklepie – właściciel zamyka interes przez długi. Siedzimy wieczorem przy stole i liczymy ostatnie pieniądze. „Może powinieneś rzucić studia i pójść na pełny etat?” – mówi mama ze łzami w oczach. Czuję jakby ktoś wyciął mi serce.

Przez kilka dni chodzę jak cień samego siebie. Nie mam siły ani do pracy, ani do nauki. Magda próbuje mnie pocieszać: „Nie możesz się poddać! Jesteś tak blisko celu…” Ale co ona może wiedzieć o naszym życiu?

W końcu podejmuję decyzję: zostaję na studiach i dalej pracuję nocami jako śmieciarz. Będzie ciężko – wiem o tym doskonale. Ale jeśli teraz się poddam, nigdy sobie tego nie wybaczę.

Minął już rok od tamtych wydarzeń. Mama znalazła nową pracę jako sprzątaczka w szkole podstawowej; siostra dostała stypendium socjalne i już nie płacze z powodu butów. Ja kończę trzeci rok studiów inżynierskich i nadal pracuję o świcie na ulicach Krakowa.

Czasem pytam siebie: czy warto było tyle poświęcić? Czy naprawdę można wygrać z losem? Może każdy z nas nosi w sobie własne śmieci – marzenia porzucone przez innych? A może najważniejsze to nigdy ich nie wyrzucać?