Tajemnicza przystań: kawiarnia, gdzie rodzi się nadzieja

— Mamo, jestem głodny jak wilk! Wstąpmy gdzieś na przekąskę! — głos Szczepana rozbrzmiał wśród szarego gwaru starego miasta, a jego dłoń mocno ścisnęła moją. Przez chwilę miałam ochotę go zignorować, jak zwykle, kiedy byłam zamyślona i przytłoczona problemami. Ale spojrzałam na niego — szesnastoletniego chłopaka z iskrą w oczach, który mimo swojego buntu i złości wciąż szukał we mnie oparcia.

Przechodziliśmy właśnie obok niewielkiej kawiarni. Przyjemny szyld, okna ozdobione lekkimi firankami, a zza szyby sączyło się ciepłe światło. Zatrzymałam się niepewnie. W portfelu miałam ledwie kilkanaście złotych, a w głowie kłębiły się myśli o niezapłaconych rachunkach i liście od komornika, który znalazłam rano w skrzynce. Ale przecież nie mogłam mu odmówić — nie po tym, jak ostatnio coraz częściej widziałam w jego oczach rozczarowanie i smutek.

— Dobrze, chodźmy — powiedziałam cicho, próbując się uśmiechnąć. Weszliśmy do środka. Zapach świeżo mielonej kawy i cynamonowych bułeczek otulił nas jak ciepły koc. W rogu siedziała starsza pani z książką, przy innym stoliku para młodych ludzi śmiała się cicho. Było tu spokojnie, niemal magicznie.

Usiedliśmy przy oknie. Szczepan od razu zaczął przeglądać menu, a ja patrzyłam na niego ukradkiem. Ostatnie miesiące były dla nas obu ciężkie. Po rozwodzie z Markiem wszystko się posypało — straciłam pracę w bibliotece, musieliśmy przeprowadzić się do mniejszego mieszkania na obrzeżach miasta. Szczepan zamknął się w sobie, coraz częściej wracał późno do domu, a ja nie potrafiłam do niego dotrzeć.

— Co bierzesz? — zapytałam, starając się brzmieć zwyczajnie.

— Może szarlotkę i kakao? — odpowiedział bez entuzjazmu.

Zamówiłam dla nas obojga to samo. Kelnerka uśmiechnęła się do mnie ciepło, jakby wyczuwała nasze zmęczenie i smutek. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc przez okno na przechodniów spieszących się gdzieś w deszczu.

— Mamo… — zaczął nagle Szczepan, ściszając głos. — Czemu wszystko musi być takie trudne? Czemu tata nas zostawił?

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Chciałam odpowiedzieć mądrze i spokojnie, ale słowa ugrzęzły mi w ustach. Zamiast tego spojrzałam mu prosto w oczy.

— Nie wiem, kochanie. Naprawdę nie wiem…

W tym momencie kelnerka postawiła przed nami talerzyki z pachnącą szarlotką i dwa kubki gorącego kakao. Szczepan odsunął talerzyk i spuścił wzrok.

— W szkole wszyscy mają normalne rodziny. Tylko ja muszę udawać, że wszystko jest okej…

Zacisnęłam dłonie na filiżance tak mocno, że aż pobielały mi knykcie.

— Wiem, że ci ciężko. Mnie też… Ale jesteśmy razem. I jakoś damy radę — powiedziałam cicho.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. W kawiarni zrobiło się ciszej, jakby świat na zewnątrz przestał istnieć. Starsza pani spojrzała na nas znad książki i uśmiechnęła się lekko.

— Może… może powinniśmy częściej tak po prostu usiąść i pogadać? — zaproponował nagle Szczepan.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Zawsze wydawało mi się, że nie chce ze mną rozmawiać, że jestem dla niego tylko przeszkodą.

— Chciałbyś?

Wzruszył ramionami, ale widziałam w jego oczach coś nowego — może cień nadziei?

— Nie wiem… Może to by coś zmieniło.

Wzięłam kawałek szarlotki i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam je powstrzymać, ale jedna spłynęła po policzku.

— Przepraszam cię za wszystko… Za to, że nie potrafię być lepszą mamą — wyszeptałam.

Szczepan spojrzał na mnie poważnie.

— Nie musisz przepraszać. Ja też nie jestem łatwy…

W tej chwili poczułam, jak między nami pęka niewidzialna ściana. Po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy naprawdę — bez udawania, bez wzajemnych pretensji.

Nagle drzwi kawiarni otworzyły się z hukiem i do środka wszedł Marek — mój były mąż. Zamarłam. Spojrzał na nas zaskoczony, potem podszedł do naszego stolika.

— Renata… Szczepan… Nie wiedziałem, że tu będziecie.

Szczepan odsunął się ode mnie i skrzyżował ramiona na piersi.

— Czego chcesz? — zapytał chłodno.

Marek westchnął ciężko.

— Chciałem tylko porozmawiać… Ostatnio dużo myślałem o was…

Poczułam narastającą złość i żal. Przez tyle miesięcy nie interesował się nami, a teraz nagle chce rozmawiać?

— Może nie tutaj — powiedziałam stanowczo.

Marek skinął głową i wyszedł bez słowa. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

— Nie chcę go widzieć — powiedział Szczepan cicho.

Pogłaskałam go po włosach.

— Nie musisz. Ale jeśli kiedyś będziesz chciał… będę przy tobie.

Szczepan uśmiechnął się lekko i pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jego oczach spokój.

Kawiarnia stała się dla nas schronieniem — miejscem, gdzie mogliśmy być sobą i zacząć budować coś od nowa. Może właśnie takie chwile są najważniejsze? Może nawet w największym chaosie można znaleźć odrobinę nadziei?

Czasem zastanawiam się: czy gdybyśmy częściej mieli odwagę rozmawiać szczerze, nasze życie wyglądałoby inaczej? Czy każdy z nas ma swoją tajemniczą przystań, do której może wrócić w trudnych chwilach?