Sprawiedliwy Układ: Ostatnie Dni Natalii
— Michał… — jej głos był ledwie słyszalny, jakby dochodził zza grubej ściany. Uklęknąłem przy łóżku, ściskając jej dłoń, która była teraz tak lekka i krucha, że bałem się ją mocniej ująć. W pokoju pachniało lekami i lawendą, którą zawsze lubiła. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet w rytmie, który wyznaczał ostatnie godziny naszego wspólnego życia.
— Jestem tu, kochanie — odpowiedziałem, próbując nie dopuścić do głosu rozpaczy. Patrzyła na mnie oczami pełnymi bólu i zmęczenia. Przez chwilę wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, ale tylko lekko się uśmiechnęła. To był ten uśmiech, którym zawsze mnie rozbrajała, nawet w najgorszych chwilach.
Natalia odchodziła powoli i boleśnie. Jej wyczerpany organizm, zmęczony niekończącą się chemią, nie miał już sił walczyć z chorobą. Ona sama marzyła tylko o uwolnieniu od cierpienia, które gnębiło ją od miesięcy. Leki przeciwbólowe trzymały ją w półśnie – raz po raz wyłaniała się na krótko, jakby wynurzając się z wody, by zaraz znów zatonąć w mroku.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Zwykłe zmęczenie, które tłumaczyliśmy pracą i opieką nad naszym synem, Kubą. Potem przyszły badania, szpitale, diagnozy wypowiadane szeptem przez lekarzy w białych fartuchach. Rak. Słowo, które rozbiło naszą codzienność na tysiące kawałków.
Przez pierwsze miesiące walczyliśmy razem. Natalia była silna — silniejsza niż ja. To ona pocieszała mnie, kiedy wracałem do domu po kolejnej rozmowie z lekarzem. To ona żartowała z peruki i malowała sobie brwi, kiedy włosy zaczęły wypadać. Kuba miał wtedy dziewięć lat i nie rozumiał jeszcze wszystkiego. Pytał tylko: „Mamo, kiedy będziesz zdrowa?”
Z czasem jednak choroba zaczęła wygrywać. Natalia coraz częściej spała całymi dniami. Ja starałem się być przy niej i jednocześnie utrzymać dom w ryzach — gotować obiady, odrabiać z Kubą lekcje, płacić rachunki. Moja matka przyjeżdżała pomagać, ale jej obecność tylko pogłębiała napięcie. Miała swoje zdanie na temat leczenia i nie szczędziła mi gorzkich słów.
— Michał, musisz być silny dla Kuby — powtarzała mi każdego wieczoru. — Natalia już nie wróci do zdrowia. Musisz myśleć o przyszłości.
Nie chciałem tego słyszeć. Każda taka rozmowa kończyła się kłótnią. Czułem się rozdarty między lojalnością wobec żony a oczekiwaniami matki i syna. Wszyscy patrzyli na mnie jak na kogoś, kto powinien mieć odpowiedzi na pytania, których nawet nie potrafiłem zadać.
Pewnego wieczoru Natalia poprosiła mnie o rozmowę. Była przytomna jak rzadko ostatnio.
— Michał… — zaczęła cicho. — Chcę cię o coś prosić.
— O wszystko — odpowiedziałem natychmiast.
— Nie chcę już więcej cierpieć — powiedziała spokojnie. — Proszę cię… pozwól mi odejść.
Zamarłem. Wiedziałem, co ma na myśli. Przez chwilę miałem ochotę krzyczeć, błagać ją, żeby walczyła dalej. Ale widziałem w jej oczach spokój i determinację.
— Nie mogę… — wyszeptałem bezradnie.
— Możesz — odpowiedziała łagodnie. — Wystarczy, że przestaniesz mnie przekonywać do kolejnych chemii i zabiegów. Pozwól mi zasnąć spokojnie.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Siedziałem przy jej łóżku i patrzyłem na jej twarz rozświetloną światłem lampki nocnej. Zrozumiałem wtedy, że muszę uszanować jej wolę.
Następnego dnia zadzwoniłem do hospicjum domowego. Lekarka przyjechała już po kilku godzinach. Rozmawiała z Natalią długo i spokojnie. Potem przyszła do mnie do kuchni.
— Pańska żona jest gotowa — powiedziała cicho. — Teraz najważniejsze jest zapewnić jej spokój i godność.
Przez kolejne dni dom wypełnił się ciszą przerywaną tylko cichym szlochem Kuby i szeptami mojej matki za ścianą. Każdy z nas przeżywał to inaczej. Kuba zamknął się w sobie i przestał mówić o mamie. Moja matka próbowała mnie przekonać do modlitwy o cud.
— Synu, Bóg może wszystko — powtarzała z uporem.
Ale ja już wiedziałem, że nie ma cudów. Jest tylko ból i nadzieja na ulgę.
Ostatniej nocy Natalia poprosiła mnie, żebym został z nią sam.
— Dziękuję ci za wszystko — wyszeptała ledwo słyszalnie. — Za to, że byłeś przy mnie do końca.
Pocałowałem ją w czoło i poczułem łzy spływające po policzkach.
— Kocham cię — powiedziałem drżącym głosem.
Uśmiechnęła się jeszcze raz i zamknęła oczy.
Rano już nie oddychała.
Po pogrzebie dom wydawał się pusty jak nigdy wcześniej. Kuba długo nie chciał ze mną rozmawiać. Moja matka obwiniała mnie o to, że „pozwoliłem jej odejść”. Ja sam nie wiedziałem już, czy postąpiłem słusznie.
Czasami siadam wieczorem przy jej łóżku i pytam siebie: czy naprawdę można przygotować się na odejście ukochanej osoby? Czy to była sprawiedliwa umowa – pozwolić jej odejść w spokoju? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi…