Spakował walizkę, gdy byłam w szpitalu. Wróciłam do pustego domu i do pustki w sobie…
Drzwi wejściowe ustąpiły pod kluczem z dziwną lekkością – jakby brakowało w nich powietrza, ciężaru, który zawsze był. W korytarzu nie unosił się już zapach jego wody po goleniu. Nie było butów przy drzwiach, żadnego kubka po kawie na stole. Było tylko echo moich kroków i cisza, która bolała bardziej niż szpitalne kroplówki.
Przez chwilę stałam w progu, ściskając torbę z rzeczami ze szpitala, jakby to ona miała mi dać oparcie. „Może wyjechał na chwilę? Może zaraz wróci?” – próbowałam się oszukiwać, choć serce już wiedziało prawdę. W kuchni na lodówce wisiała tylko jedna kartka – rachunek za prąd. Żadnej wiadomości, żadnego słowa wyjaśnienia.
Usiadłam na kanapie, tej samej, na której jeszcze miesiąc temu śmialiśmy się z głupich filmów. Teraz była zimna i obca. Zadzwoniłam do niego. Raz, drugi, trzeci. „Abonent jest czasowo niedostępny” – powtarzała beznamiętnie automatyczna sekretarka. Wtedy poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach, a w gardle rośnie gula rozpaczy.
Wiedziałam, że nie jestem idealna. Choroba przyszła nagle – rak piersi. Przestraszyłam się, on też. Ale przecież przysięgał: „Na dobre i na złe”. Przez pierwsze tygodnie był przy mnie, podawał herbatę, głaskał po głowie, mówił: „Będzie dobrze, Aniu”. Potem coraz częściej wychodził wieczorami, wracał późno albo wcale. Tłumaczył się pracą, zmęczeniem.
Pamiętam naszą ostatnią rozmowę przed szpitalem:
– Będziesz na mnie czekał? – zapytałam cicho.
– Oczywiście – odpowiedział bez wahania, ale nie spojrzał mi w oczy.
Teraz już wiedziałam dlaczego.
Przez pierwsze dni po powrocie żyłam jak we śnie. Sąsiadka, pani Zosia, przyniosła mi rosół i spojrzała ze współczuciem:
– Aniu, nie martw się. Może wróci…
Ale ja już wiedziałam, że nie wróci.
Wieczorami dzwoniła mama:
– Dziecko, przyjedź do nas na wieś. Tu odpoczniesz.
Ale nie chciałam wracać do dzieciństwa, do domu pełnego wspomnień i pytań bez odpowiedzi.
Najgorsze były noce. Leżałam w łóżku i słyszałam ciszę. Przewracałam się z boku na bok, szukając jego obecności – ciepła dłoni na moim ramieniu, znajomego oddechu obok ucha. Zamiast tego była tylko pustka.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego siostra, Magda:
– Anka… Przepraszam, że się wtrącam, ale musisz wiedzieć… On jest u tej swojej koleżanki z pracy. Podobno już od dawna coś ich łączyło.
Poczułam, jak świat wiruje. Koleżanka z pracy – Iwona. Zawsze wydawała mi się zbyt miła, zbyt obecna na firmowych imprezach.
Zadzwoniłam do niego jeszcze raz. Tym razem odebrał:
– Czego chcesz? – zapytał chłodno.
– Chcę tylko wiedzieć dlaczego…
– Nie potrafię już z tobą być. Przepraszam.
I tyle. Rozłączył się.
Przez kolejne tygodnie walczyłam ze sobą bardziej niż z chorobą. Z każdym dniem coraz trudniej było mi wstać z łóżka, zrobić sobie śniadanie, spojrzeć w lustro na swoje zmienione ciało po operacji. Czułam się brzydka, niepotrzebna, przegrana.
Przestałam odbierać telefony od przyjaciółek. Nie chciałam słyszeć pocieszeń ani rad typu: „Czas leczy rany”. Czas nie leczył niczego – tylko pogłębiało się we mnie poczucie straty i upokorzenia.
Któregoś dnia przyszła do mnie Basia – moja najbliższa przyjaciółka jeszcze z liceum:
– Anka! Otwórz te zasłony! Ile będziesz tak siedzieć?
– Nie rozumiesz… On był wszystkim…
– Był! Ale ty jesteś kimś więcej niż tylko żoną! Jesteś Anią! Moją Anią!
Zaczęłam płakać jak dziecko. Basia przytuliła mnie mocno i długo nie puszczała.
To był pierwszy moment od miesięcy, kiedy poczułam coś innego niż ból – poczułam wdzięczność za to, że ktoś jeszcze o mnie pamięta.
Zaczęłam powoli wracać do życia. Najpierw krótkie spacery po parku, potem kawa z Basią w ulubionej kawiarni na rogu. Zaczęłam pisać pamiętnik – wyrzucać z siebie żal i gniew na papierze.
Mama przyjechała do mnie na kilka dni:
– Dziecko moje… Życie nie kończy się na jednym człowieku. Masz nas! Masz siebie!
Próbowałam jej uwierzyć.
Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam – stał tam mój ojciec, którego nie widziałam od lat po rozwodzie rodziców:
– Aniu… Przepraszam za wszystko. Chciałem cię tylko zobaczyć…
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam jak sparaliżowana.
– Wiem, że ci ciężko – powiedział cicho – ale jesteś silniejsza niż myślisz.
Po jego wyjściu długo płakałam – tym razem jednak były to łzy oczyszczenia.
Minęły miesiące. Powoli zaczęłam odzyskiwać siebie – kawałek po kawałku. Znalazłam pracę w bibliotece osiedlowej; książki zawsze były moją ucieczką od rzeczywistości. Poznałam nowych ludzi – panią Krysię z działu dziecięcego, pana Marka od komputerów.
Czasem jeszcze budzę się w nocy i czuję tę pustkę obok siebie. Ale już wiem, że mogę żyć dalej – nawet jeśli czasem boli.
Często pytam siebie: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? A może najważniejsze to nauczyć się ufać samej sobie?
Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy potrafilibyście zacząć wszystko od nowa?