Przymusowe małżeństwo – Życie, którego nie wybrałem

– Nie chcę tego, Michał – wyszeptała Magda, a jej głos ledwo przebijał się przez krzyki naszych rodziców w salonie. „Tak trzeba”, „To jedyne wyjście”, „Dziecko musi mieć rodzinę” – powtarzali jak mantrę, nie patrząc nam w oczy. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a na podwórku pod blokiem dzieciaki ostatni raz tego dnia kopnęły piłkę. Magda miała zaczerwienione oczy od płaczu, a ja gapiłem się w swoje dłonie, jakbym tam mógł znaleźć odpowiedź na wszystko.

Jeszcze miesiąc wcześniej byłem przekonany, że wreszcie łapię wiatr w żagle: nowa praca w firmie logistycznej na Woli, kawalerka na Ochocie, weekendowe spotkania z kumplami w barze przy Grójeckiej. Potem zadzwoniła Magda: „Michał, jestem w ciąży”. Nie byliśmy razem długo – kilka randek po poznaniu się na parapetówce u wspólnej znajomej. Oboje czuliśmy, że to raczej przyjaźń niż wielka miłość. Ale kiedy usłyszałem o dziecku, poczułem ciężar odpowiedzialności, który przygniatał mnie coraz mocniej.

Moi rodzice – zwłaszcza mama – natychmiast przejęli stery. „Synu, porządny Polak nie zostawia kobiety z dzieckiem!” – mówiła z tym samym tonem, który od dzieciństwa sprawiał, że ściskało mnie w żołądku. Rodzice Magdy byli jeszcze bardziej stanowczy: „Nie będzie tu żadnej hańby! Ślub i koniec dyskusji.” Magda siedziała obok mnie na kanapie i co chwilę zerkała w moją stronę – w jej oczach widziałem strach, złość i bezradność.

Ślub odbył się w szary, deszczowy dzień w urzędzie na Ochocie. Była tylko najbliższa rodzina i kilku znajomych. Magda miała prostą białą sukienkę, ale wyglądała jakby szła na własny pogrzeb. Ja powtarzałem słowa przysięgi bez przekonania, jakby ktoś inny mówił za mnie. Po ceremonii zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu moich rodziców – nasza kawalerka była za mała na trójkę.

Pierwsze tygodnie były jak życie pod wodą – wszystko działo się jakby obok nas. Magda wróciła do pracy w żłobku, ja harowałem po godzinach jako spedytor. Wieczorami rozmawialiśmy o dziecku, o przyszłości, ale żadne z nas nie potrafiło się naprawdę cieszyć. Pewnego wieczoru Magda wybuchła:

– Dlaczego nie potrafisz być szczęśliwy? Czuję, że oboje tylko odgrywamy role…

Nie miałem odpowiedzi. Może dlatego, że miała rację.

Kiedy urodziła się Zosia, wszystko się zmieniło – ale nie tak, jak marzyliśmy. Nasza córka była piękna i kiedy pierwszy raz trzymałem ją na rękach, przez chwilę uwierzyłem, że damy radę. Ale Magda popadła w depresję poporodową. Płakała nocami, nie spała prawie wcale. Kłóciliśmy się o wszystko: kto pójdzie po zakupy, kto wstanie do Zosi, kto posprząta kuchnię. Rodzice nie przestawali ingerować: mama dzwoniła codziennie z pytaniami „czy dobrze traktuję Magdę?”, a teściowa wpadała bez zapowiedzi z obiadem i radami.

Minął rok. Pewnego wieczoru Magda usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

– Michał… ja już nie mogę tak żyć. Nie jestem z tobą szczęśliwa. Kocham Zosię, ale… ty nigdy mnie naprawdę nie kochałeś.

Tylko skinąłem głową. Nie czułem złości ani żalu – raczej ulgę.

Rozwód poszedł szybko. Rodziny były w szoku: „Co ludzie powiedzą?”, „Co z Zosią?” Ale już nas to nie obchodziło. Zosia zostawała u mnie co drugi weekend. Pierwszy raz patrzyłem na nią śpiącą przez całą noc i zastanawiałem się: co ona kiedyś o nas pomyśli?

Minęło pięć lat. Magda wyszła za mąż za nauczyciela matematyki i wygląda na szczęśliwą. Ja nadal mieszkam sam – czasem próbuję się z kimś spotykać, ale nie potrafię się otworzyć. Zosia ma sześć lat; jest bystra i bardzo wrażliwa. Kiedy jest u mnie, razem gotujemy albo chodzimy do parku Szczęśliwickiego.

Czasem myślę: co by było, gdybym wtedy powiedział „nie”? Gdybym zawalczył o siebie i o Magdę? Czy dziś wszyscy bylibyśmy szczęśliwsi? A może tylko inaczej bylibyśmy nieszczęśliwi?

Czy warto poświęcać swoje marzenia dla oczekiwań innych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?