Palaćinki o czwartej nad ranem – co zastałam przed drzwiami syna, złamało mi serce

– Mamo, po co znowu to robisz? – głos Pawła był cichy, ale wyraźnie zirytowany. Stał w progu swojego mieszkania, w piżamie, z rozczochranymi włosami. Za nim, w półmroku korytarza, majaczyła sylwetka jego żony, Magdy. W rękach trzymałam jeszcze ciepłe palaćinki, zawinięte w ścierkę, żeby nie wystygły. Była czwarta rano.

Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: „Dzieci mają tyle na głowie, wnuki pewnie głodne pójdą do szkoły… Zrobię im palaćinki, tak jak kiedyś robiłam Pawłowi i Agacie. Może choć przez chwilę poczują się zaopiekowani.”

Wyszłam z domu po cichu, żeby nie obudzić sąsiadów. Na klatce schodowej pachniało kurzem i starą farbą. Przez całą drogę do mieszkania syna powtarzałam sobie: „To dla nich. Zawsze dla nich.”

Ale kiedy stanęłam przed drzwiami i usłyszałam ten ton w głosie Pawła… coś we mnie pękło.

– Chciałam tylko… – zaczęłam niepewnie, ale Magda weszła mi w słowo:

– Pani Aniu, naprawdę nie trzeba. Dzieci mają śniadanie. Proszę wracać do domu, jest środek nocy.

Poczułam się jak intruz. Jakbym przekroczyła niewidzialną granicę. Przez chwilę stałam tam bez ruchu, z palaćinkami w rękach, które nagle stały się ciężkie jak kamienie.

– Przepraszam… – wyszeptałam i odwróciłam się na pięcie.

Schodziłam po schodach powoli, każdy krok bolał bardziej niż poprzedni. W głowie huczały mi słowa Magdy: „Proszę wracać do domu”. Do domu… Ale czy to jeszcze mój dom? Czy ja jeszcze gdzieś należę?

Kiedy wróciłam do siebie, usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na palaćinki. Pachniały dzieciństwem, bezpieczeństwem, moją miłością. Ale teraz były tylko symbolem mojej samotności.

Przypomniałam sobie czasy, gdy Paweł był mały. Jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach, jak płakał, gdy rozbił kolano na podwórku. Zawsze byłam obok. Zawsze gotowa pomóc, przytulić, nakarmić.

A potem dorósł. Najpierw przestał przychodzić do łóżka po bajkę na dobranoc. Potem coraz rzadziej pytał o radę. W końcu wyprowadził się do Magdy.

Z Agatą było podobnie. Dziś mieszka w Gdańsku, dzwoni raz na dwa tygodnie. Zawsze w biegu: „Mamo, nie mogę rozmawiać, mam spotkanie”.

Zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Każdy pokój pełen wspomnień – rysunki na ścianach, stare zabawki w szafie, zdjęcia z wakacji nad morzem.

Czasem wydaje mi się, że słyszę ich śmiech z dzieciństwa. Ale to tylko echo pustki.

Próbowałam znaleźć sobie zajęcie. Chodziłam na zajęcia z jogi dla seniorów, zapisałam się do klubu książki. Ale to nie to samo. Tam nikt nie pyta: „Mamo, co dziś na obiad?”

Czułam się coraz bardziej zbędna.

Wczoraj zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia:

– Aniu, może wpadniesz na herbatę? Pogadamy trochę.

Ale ja nie chciałam herbaty ani rozmowy o pogodzie. Chciałam być potrzebna.

Dlatego dziś w nocy zrobiłam palaćinki.

Kiedy Paweł zamknął mi drzwi przed nosem, poczułam coś więcej niż smutek. To było upokorzenie. Jakby ktoś powiedział mi wprost: „Nie chcemy cię tutaj”.

Przez cały dzień chodziłam po mieszkaniu jak cień. Otwierałam szafki bez celu, przestawiałam talerze z miejsca na miejsce. W końcu usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać.

Wieczorem zadzwoniła Agata:

– Mamo? Wszystko w porządku?

Chciałam powiedzieć: „Nie! Nic nie jest w porządku! Czuję się jak mebel, który tylko przeszkadza!” Ale odpowiedziałam:

– Tak, kochanie. Wszystko dobrze.

– Muszę kończyć – rzuciła szybko i rozłączyła się.

Zostałam sama z ciszą.

Następnego dnia Paweł przyszedł do mnie po pracy.

– Mamo… – zaczął niepewnie – Przepraszam za wczoraj. Byłem zmęczony… Magda też…

Patrzyłam na niego długo. W jego oczach widziałam chłopca sprzed lat i dorosłego mężczyznę jednocześnie.

– Synku… Ja tylko chciałam pomóc…

– Wiem – westchnął ciężko – Ale my musimy sobie radzić sami. Dzieci muszą nauczyć się samodzielności…

– A ja? Co ja mam robić?

Nie odpowiedział od razu. Usiadł naprzeciwko mnie i spuścił wzrok.

– Może… może powinnaś pomyśleć o sobie? O swoich marzeniach?

Zaśmiałam się gorzko.

– Jakich marzeniach? Całe życie miałam jedno: żebyście byli szczęśliwi.

Paweł milczał długo.

– Mamo… kochamy cię. Ale musisz pozwolić nam żyć po swojemu.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim, co poświęciłam dla dzieci: karierę zawodową (mogłam być nauczycielką języka polskiego), przyjaźnie (wszystko podporządkowałam rodzinie), własne marzenia (nie pamiętam już nawet jakie miałam).

Czy to źle? Czy matka powinna mieć swoje życie poza dziećmi?

Następnego dnia spotkałam panią Zosię na klatce schodowej.

– Aniu, wyglądasz na zmęczoną…

Opowiedziałam jej wszystko – o palaćinkach, o Pawle i Magdzie, o tym jak bardzo boli mnie samotność.

Pani Zosia pokiwała głową ze zrozumieniem:

– Wiesz… Ja też tak miałam. Ale potem zaczęłam żyć dla siebie. Znalazłam nowe pasje – maluję obrazy! Może spróbujesz czegoś nowego?

Poczułam się trochę lepiej. Może rzeczywiście czas pomyśleć o sobie?

Wieczorem zadzwoniła Agata:

– Mamo… Przepraszam za wczoraj. Dużo pracy… Ale my cię kochamy! Tylko czasem trudno nam pogodzić wszystko naraz…

Słuchałam jej głosu i czułam łzy pod powiekami.

– Wiem… Kocham was najbardziej na świecie.

Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na zimne palaćinki leżące jeszcze na stole. Postanowiłam je zjeść sama – pierwszy raz od lat zrobiłam coś tylko dla siebie.

Może rzeczywiście czas nauczyć się żyć inaczej? Może czas znaleźć własne marzenia?

Czy matka może być szczęśliwa bez dzieci u boku? Czy można nauczyć się kochać siebie tak samo mocno jak ich?