Ojciec, oddaj mieszkanie — swoje już przeżyłeś. Historia Kazimierza Nowaka

— Tato, oddaj mieszkanie — swoje już przeżyłeś.

Te słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak wystrzał. Stałem przy kuchennym stole, trzymając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Moja córka, Marta, patrzyła na mnie z wyraźną niecierpliwością i czymś jeszcze — czymś, czego nie potrafiłem nazwać. Może pogardą? Może rozczarowaniem? A może po prostu zmęczeniem mną, moją obecnością, moim życiem?

— Marta… — zacząłem cicho, próbując znaleźć słowa, które mogłyby ją zatrzymać, wyjaśnić, że to mieszkanie to nie tylko cztery ściany. To tutaj z Anną spędziliśmy całe życie. Tu stawialiśmy pierwsze kroki jako małżeństwo, tu rodziła sięś Ty, tu świętowaliśmy Twoje urodziny, tu płakaliśmy po śmierci Twojego brata…

Ale ona już nie słuchała. Jej twarz była zamknięta, zimna jak lód.

— Tato, ja naprawdę nie mam czasu na sentymenty. Potrzebujemy tego mieszkania. Ty możesz zamieszkać u cioci albo w jakimś domu spokojnej starości. Przecież i tak jesteś sam. Po co ci tyle miejsca?

Poczułem, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałem ochotę krzyknąć, rzucić kubkiem o ścianę, ale tylko zacisnąłem palce na uchwycie.

— Marta… To jest mój dom. Nie rozumiesz?

Spojrzała na mnie z irytacją.

— Tato, nie bądź egoistą. My z Piotrem mamy dwójkę dzieci, trzecie w drodze. Wiesz, ile kosztuje wynajem w Warszawie? Ty masz emeryturę i pracujesz jeszcze w tej bibliotece…

— Pracuję, bo muszę mieć jakiś sens… — przerwałem jej cicho.

— Sens? — prychnęła. — Sens to rodzina! My jesteśmy twoją rodziną! Ale jeśli nie chcesz nam pomóc…

Zamilkła na chwilę. Widziałem, jak walczy sama ze sobą. W końcu powiedziała tylko trzy słowa:

— Jesteś dla siebie.

I zanim zdążyłem odpowiedzieć, trzasnęła drzwiami tak mocno, że aż drgnęły szyby w oknach.

Zostałem sam w ciszy, która nagle stała się nieznośna. Usiadłem ciężko na krześle i przez długi czas patrzyłem na ślady po kubkach na stole. Anna zawsze mówiła, że rodzina to najważniejsze. Ale czy rodzina może żądać ode mnie wszystkiego? Czy mam oddać ostatni kawałek siebie tylko dlatego, że „swoje już przeżyłem”?

Pół roku temu pochowałem Annę. Byliśmy razem czterdzieści dwa lata. Ona była moim światłem, moją kotwicą. Po jej odejściu wszystko straciło sens. Praca w bibliotece stała się ucieczką przed pustką. Każdego ranka zakładałem płaszcz i szedłem między regały pełne książek, żeby choć przez chwilę poczuć się potrzebnym.

Marta rzadko dzwoniła. Zawsze była zajęta: praca w korporacji, dzieci, remont mieszkania na Mokotowie. Piotr — jej mąż — nawet nie próbował ukrywać niechęci do mnie. „Stary dziwak”, słyszałem czasem za drzwiami, gdy myśleli, że nie słyszę.

A teraz przyszli po moje mieszkanie.

Wieczorem zadzwonił telefon. To była moja siostra, Teresa.

— Kazik… Marta do mnie dzwoniła. Mówiła, że się pokłóciliście.

— Tak — odpowiedziałem krótko.

— Ona ma ciężko… Dzieciaki chorują, Piotr stracił pracę…

— A ja? Ja już się nie liczę?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Kazik… Ty zawsze byłeś silny. Ale może rzeczywiście lepiej by ci było u mnie? Mam wolny pokój…

Poczułem łzy pod powiekami. Nie chciałem być ciężarem dla nikogo.

— Dziękuję, Teresko. Ale to jest mój dom.

Następne dni mijały powoli. W pracy koledzy pytali o Martę, o wnuki. Uśmiechałem się i kiwałem głową, ale czułem się coraz bardziej przezroczysty.

W niedzielę przyszedł Piotr.

— Panie Kazimierzu — zaczął bez przywitania — Marta mówiła panu o mieszkaniu?

Skinąłem głową.

— To logiczne rozwiązanie. Pan jest sam, my mamy rodzinę…

— To nie jest tylko kwestia logiki — przerwałem mu stanowczo. — To jest moje życie.

Piotr wzruszył ramionami.

— Proszę się zastanowić. Nie będziemy czekać wiecznie.

Wyszedł bez słowa pożegnania.

Wieczorem długo siedziałem na balkonie. Patrzyłem na światła miasta i myślałem o Annie. Co by mi poradziła? Czy kazałaby mi ustąpić? Czy walczyć?

Następnego dnia zadzwoniła Marta.

— Tato… Przepraszam za tamto. Ale naprawdę nie mamy wyjścia.

— Zawsze jest jakieś wyjście — odpowiedziałem cicho.

— Nie rozumiesz…

— Może to ty nie rozumiesz mnie?

Znowu cisza.

— Dobrze — powiedziała w końcu chłodno. — Zrobisz jak chcesz.

Odłożyłem słuchawkę i poczułem ulgę pomieszaną z bólem. Wiedziałem jednak jedno: nie mogę oddać wszystkiego tylko dlatego, że „swoje już przeżyłem”. Mam prawo do własnego życia, nawet jeśli nikomu już na nim nie zależy.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę jestem egoistą? Czy może po prostu chcę zachować resztki godności? Czy rodzina powinna być miejscem wsparcia czy polem walki o przetrwanie?

Może kiedyś Marta zrozumie mój wybór. A może zostanę sam do końca swoich dni. Ale czy samotność jest gorsza od utraty samego siebie?