Oddałam nerkę obcemu dziecku – historia, która zmieniła moje życie i podzieliła rodzinę
– Pani Marto, proszę się zastanowić, to nie jest zwykła decyzja – głos ordynatora odbijał się echem w mojej głowie, kiedy patrzyłam przez szpitalne okno na szare, listopadowe niebo Warszawy. W oddziale nefrologii dziecięcej panowała cisza przerywana tylko cichym szmerem kroplówek. W sali numer 7 leżał Kacper – chłopiec o wielkich, ciemnych oczach, które wpatrywały się we mnie z nadzieją i strachem.
Byłam pielęgniarką od piętnastu lat. Widziałam śmierć, cierpienie i cuda. Ale nigdy nie sądziłam, że stanę przed wyborem, który tak głęboko podzieli moje życie na „przed” i „po”.
Kacper miał dziesięć lat i niewydolność nerek. Jego matka, pani Iwona, płakała codziennie przy jego łóżku. Ojciec – pan Tomasz – próbował być silny, ale widziałam, jak drżą mu ręce, gdy podpisywał kolejne zgody na badania. Rodzina była wyczerpana. Przeszczep był jedyną szansą, ale żadne z nich nie pasowało jako dawca.
Pewnego wieczoru, kiedy kończyłam dyżur, usłyszałam rozmowę rodziców Kacpra na korytarzu.
– Iwona, ja już nie mam siły… – szeptał Tomasz. – Co jeśli go stracimy?
– Nie mów tak! Musi się znaleźć ktoś… ktoś, kto mu pomoże – odpowiedziała przez łzy.
Wróciłam do domu późno. W kuchni czekał na mnie mąż, Paweł.
– Znowu późno? – zapytał chłodno. – Dzieci już śpią.
– Przepraszam… – zaczęłam tłumaczyć się znowu, ale przerwał mi gestem.
– Może powinnaś pomyśleć o sobie i rodzinie, a nie tylko o tych swoich pacjentach.
Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Myślałam o Kacprze. O jego matce. O tym, jak bardzo chciałabym móc coś zrobić. Następnego dnia poprosiłam ordynatora o rozmowę.
– Chcę zostać dawcą dla Kacpra – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Pani Marto… To ogromne poświęcenie. Czy jest pani pewna?
– Tak. Jeśli mogę uratować mu życie…
Badania trwały kilka tygodni. Każdego dnia czułam coraz większy ciężar na sercu. Paweł dowiedział się przypadkiem.
– Chcesz oddać nerkę obcemu dziecku?! Zwariowałaś?!
– To nie jest obce dziecko! To Kacper! – krzyknęłam pierwszy raz od lat.
– A co z naszymi dziećmi? Co jeśli coś ci się stanie? Myślisz tylko o innych!
Te słowa bolały bardziej niż igły i kroplówki. Moja matka też była przeciwna.
– Marta, masz rodzinę! Nie możesz ryzykować!
Ale ja już podjęłam decyzję.
Dzień operacji był najdłuższym dniem mojego życia. Leżałam na zimnym łóżku operacyjnym i myślałam o swoich dzieciach – Julce i Antku. Czy będą mnie rozumieć? Czy będą mi to miały za złe?
Obudziłam się po kilku godzinach. Ból był silny, ale w sercu czułam spokój. Kacper przeżył operację. Jego matka rzuciła mi się na szyję ze łzami w oczach.
– Pani Marto… nie wiem, jak mam dziękować…
Ale w domu czekała mnie cisza. Paweł nie odzywał się do mnie przez kilka dni. Dzieci patrzyły na mnie z niepokojem.
– Mamo, czy teraz będziesz chora? – zapytała Julka.
– Nie, kochanie. Będę żyła normalnie. Po prostu… pomogłam komuś żyć.
Minęły tygodnie. W pracy patrzono na mnie z podziwem i niedowierzaniem. W mediach pojawiły się artykuły o „bohaterskiej pielęgniarce”. Ale w domu było coraz trudniej.
– Poświęciłaś nas dla obcego dziecka – powiedział Paweł pewnego wieczoru. – Już ci nie ufam.
Zaczęliśmy się oddalać. Czułam się rozdarta między wdzięcznością rodziny Kacpra a chłodem własnego domu. Zastanawiałam się, czy zrobiłam dobrze.
Któregoś dnia dostałam list od Kacpra:
„Pani Marto, dzięki Pani mogę znowu grać w piłkę z kolegami. Mama mówi, że jest Pani naszym aniołem.”
Czy można żałować takiej decyzji? Czy można być szczęśliwym wiedząc, że uratowało się życie, nawet jeśli własna rodzina tego nie rozumie?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy odwaga zawsze musi boleć? Czy dobro naprawdę wraca? Co wy byście zrobili na moim miejscu?