Nie wybrali mnie: Jak rodzina Bartka rozbiła naszą miłość

– Znowu przyszłaś w tych butach? – głos pani Grażyny przeszył ciszę jak nóż. Stałam w przedpokoju, ściskając bukiet tulipanów, który miał być podziękowaniem za zaproszenie. Bartek spojrzał na mnie przepraszająco, ale nie powiedział ani słowa. Czułam, jak moje policzki płoną. To był dopiero drugi raz, kiedy odwiedzałam jego rodziców w ich przestronnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie.

Wiedziałam, że nie jestem ich wymarzoną synową. Pochodziłam z małego miasteczka pod Radomiem, a oni – lekarz i nauczycielka akademicka – mieli wobec Bartka zupełnie inne plany. Chcieli dla niego kogoś „na poziomie”, jak to kiedyś usłyszałam przez przypadek, gdy myśleli, że nie słyszę. Kogoś z „dobrego domu”, najlepiej z własnym mieszkaniem i perspektywą kariery w korporacji.

Bartek był inny. Zakochał się we mnie za to, że nie udaję nikogo innego. Mówił, że przy mnie czuje się wolny. Ale z każdym kolejnym spotkaniem z jego rodziną czułam się coraz bardziej jak intruz. Ich pytania były zawsze uprzejme, ale podszyte chłodem:

– A czym właściwie zajmują się twoi rodzice? – pytała pani Grażyna, patrząc na mnie przez okulary.
– Tata pracuje w warsztacie samochodowym, a mama jest pielęgniarką – odpowiadałam spokojnie.
– Ach… – jej mina mówiła wszystko.

Bartek próbował mnie pocieszać po każdym takim spotkaniu. – Nie przejmuj się nimi, kochanie. Oni po prostu są… tacy. Ale ja cię kocham – szeptał, obejmując mnie mocno.

Ale to nie wystarczało. Z czasem zaczęłam zauważać, że Bartek coraz częściej milknie przy swoich rodzicach. Przestawał się śmiać z moich żartów, jakby bał się, że zostanie oceniony. Kiedyś, gdy wracaliśmy od nich do mojego wynajmowanego pokoju na Ochocie, zapytałam:

– Bartek, czy ty się mnie wstydzisz?
– Co ty mówisz? Oczywiście, że nie! – odpowiedział zbyt szybko.
– Ale przy nich jesteś inny…

Nie odpowiedział. Patrzył przez okno autobusu, a ja czułam, jak między nami rośnie mur.

Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Bartek zaprosił mnie do swoich rodziców na Wigilię. Przygotowałam się najlepiej jak umiałam: nowa sukienka, delikatny makijaż, własnoręcznie upieczony sernik według przepisu mojej mamy. Ale już od progu wiedziałam, że coś jest nie tak.

– O, przyszła nasza gościnna – powiedział pan Andrzej z wymuszonym uśmiechem.

Przy stole rozmowa toczyła się wokół tematów, o których nie miałam pojęcia: najnowsze publikacje naukowe, podróże po Europie Zachodniej, inwestycje w nieruchomości. Kiedy próbowałam opowiedzieć o swojej pracy w bibliotece i planach na studia podyplomowe z literatury dziecięcej, pani Grażyna przerwała mi:

– To bardzo… szlachetne zajęcie. Ale czy nie myślałaś o czymś bardziej ambitnym?

Bartek siedział obok mnie sztywny jak kij od szczotki. Nie spojrzał mi w oczy ani razu przez całą kolację.

Po Wigilii wróciliśmy do mojego pokoju. Siedziałam na łóżku i płakałam. Bartek próbował mnie objąć, ale odsunęłam się.

– Dlaczego nic nie powiedziałeś? Dlaczego pozwalasz im tak mnie traktować?
– Nie chcę się z nimi kłócić…
– A ze mną możesz?

Milczał długo. W końcu wyszedł bez słowa.

Przez następne dni nie dzwonił. Wysyłał tylko krótkie wiadomości: „Przepraszam”, „Muszę to przemyśleć”, „Nie wiem, co robić”.

W końcu spotkaliśmy się w kawiarni na Nowym Świecie. Był blady i zmęczony.

– Moja mama… ona chce, żebym poznał córkę znajomych. Mówi, że to dla mojego dobra.
– A ty? Czego ty chcesz?
– Chcę ciebie… ale nie wiem, czy dam radę walczyć ze wszystkimi.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, ale tylko wyszeptałam:

– Jeśli musisz wybierać między mną a nimi… wybierz ich. Ja już nie chcę być czyimś kompromisem.

Wyszłam z kawiarni i długo szłam bez celu przez zimne ulice Warszawy. W głowie dudniły mi słowa Bartka i jego matki. Zastanawiałam się, czy naprawdę jestem niewystarczająca tylko dlatego, że nie mam bogatych rodziców i nie planuję kariery w korporacji.

Minęły miesiące. Bartek napisał jeszcze kilka razy – przepraszał, prosił o spotkanie. Ale ja już wiedziałam: nie chcę żyć w cieniu cudzych oczekiwań. Zaczęłam nowe studia, poznałam nowych ludzi. Czasem jeszcze myślę o Bartku i o tym, co mogło być…

Czy naprawdę miłość powinna wymagać aż takiego poświęcenia? Czy warto rezygnować z siebie dla kogoś, kto nie potrafi stanąć po naszej stronie? Może czasem lepiej być samemu niż żyć w wiecznym poczuciu winy i niedopasowania?