Nie spiesz się z tym ślubem, Marto! – Ucieczka panny młodej spod jarzma rodziny narzeczonego
– Marta, nie możesz tak po prostu wyjść! – głos pani Barbary, matki Pawła, rozbrzmiewał w mojej głowie jak dzwon alarmowy. Stałam w łazience, ściskając w dłoni telefon i patrząc na swoje odbicie w lustrze. Makijaż już się rozmazał od łez, a biała suknia ślubna wydawała się nagle zbyt ciasna, dusząca.
– Musisz być silna – powtarzałam sobie szeptem. – To tylko kilka godzin, potem wszystko się ułoży…
Ale czy naprawdę? Czy po ślubie z Pawłem cokolwiek miało się ułożyć? Ostatnie miesiące były dla mnie jak niekończący się maraton kompromisów, ustępstw i tłumienia własnych pragnień. Wszystko po to, by zadowolić rodzinę Pawła. Bo przecież „tak trzeba”, „tak wypada”, „tak się robi w naszej rodzinie”.
Pamiętam pierwszy raz, gdy poczułam się nieswojo. Było to na imieninach jego ojca, pana Zbigniewa. Siedzieliśmy przy stole, a on z dumą opowiadał o tradycjach rodzinnych. – U nas kobieta zawsze dba o dom. Marta, będziesz musiała nauczyć się gotować naszą grochówkę! – zaśmiał się głośno, a wszyscy przy stole spojrzeli na mnie wyczekująco.
– Oczywiście, chętnie się nauczę – odpowiedziałam wtedy z wymuszonym uśmiechem. Paweł ścisnął mnie za rękę pod stołem, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj się”. Ale przejmowałam się coraz bardziej.
Z każdym kolejnym spotkaniem czułam się coraz mniej sobą. Pani Barbara poprawiała mi włosy i mówiła: – Marta, powinnaś nosić dłuższe spódnice. To bardziej eleganckie. – A potem: – Nie powinnaś tyle pracować, Paweł zarabia wystarczająco. Kobieta powinna być w domu.
Moja mama próbowała mnie pocieszać: – Kochanie, każda rodzina ma swoje zwyczaje. Najważniejsze, żebyście byli szczęśliwi.
Ale czy byłam szczęśliwa? Zaczęłam unikać spotkań z przyjaciółkami, bo każda rozmowa kończyła się pytaniami: – Jak tam przygotowania? Jesteś podekscytowana?
Nie byłam. Byłam przerażona.
W noc przed ślubem nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: czy to naprawdę moja decyzja? Czy to ja chcę tego ślubu?
Rano wszystko działo się jak we śnie. Makijażystka, fryzjerka, ciotki biegające po domu i komentujące każdy szczegół. – Marta, popraw welon! – krzyczała ciocia Jadzia. – Nie zapomnij o czymś niebieskim! – dorzucała kuzynka Ola.
W pewnym momencie weszła pani Barbara. Spojrzała na mnie surowo:
– Pamiętaj, Marta, dziś zaczynasz nowe życie. Musisz być silna i nie zawieść Pawła.
Coś we mnie pękło. Poczułam, jakby ktoś zamknął mnie w klatce.
Wyszłam do łazienki niby poprawić makijaż, ale tak naprawdę chciałam uciec od tego wszystkiego choć na chwilę. Spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam obcą osobę.
Telefon zadzwonił. To była moja przyjaciółka Ania.
– Marta? Wszystko w porządku?
Nie odpowiedziałam od razu. W końcu wyszeptałam:
– Aniu… ja nie wiem, czy dam radę.
– Słuchaj mnie uważnie – powiedziała stanowczo. – To twoje życie. Jeśli czujesz, że to nie to, masz prawo powiedzieć „nie”. Nawet jeśli wszyscy będą rozczarowani.
Zamknęłam oczy i poczułam łzy napływające do oczu.
– Ale co powiem Pawłowi? Co powiem moim rodzicom?
– Powiesz prawdę. Że nie jesteś gotowa. Że musisz pomyśleć o sobie.
Wróciłam do pokoju. Paweł czekał tam na mnie, ubrany już w garnitur.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz… inaczej – zapytał z troską.
– Paweł… musimy porozmawiać.
Jego twarz stężała.
– Teraz? Przed samym ślubem?
– Tak. Boję się… Boję się tej rodziny, boję się tego wszystkiego. Czuję się jakbym miała stracić siebie.
Paweł spuścił wzrok.
– Wiem, że mama potrafi być trudna… Ale ona chce dobrze.
– Ale ja nie chcę żyć według jej zasad! Chcę być sobą!
Przez chwilę milczeliśmy oboje. W końcu Paweł powiedział cicho:
– Jeśli naprawdę tego nie chcesz… nie będę cię zmuszał.
Wybiegłam z domu przez tylne drzwi, zostawiając za sobą wszystko: suknię ślubną, oczekiwania rodziny Pawła i własny strach przed rozczarowaniem innych.
Biegłam przez park, czując jak wiatr rozwiewa mi włosy i zmywa resztki makijażu. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam wolność.
Zadzwoniłam do mamy. Odebrała niemal natychmiast.
– Mamo… nie będzie dziś ślubu.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Kochanie… jeśli to twoja decyzja, będę przy tobie – powiedziała w końcu cicho.
Usiadłam na ławce i zaczęłam płakać – ze strachu, ulgi i żalu jednocześnie. Wiedziałam jednak, że zrobiłam to dla siebie.
Wieczorem wróciłam do domu rodzinnego. Tata przytulił mnie bez słowa. Mama podała mi herbatę z malinami i powiedziała:
– Najważniejsze jest twoje szczęście. Nie musisz nikomu nic udowadniać.
Minęły tygodnie zanim przestałam czuć wstyd i żal wobec Pawła i jego rodziny. Wszyscy plotkowali po sąsiedzku: „Marta uciekła sprzed ołtarza!” Ale ja wiedziałam jedno: gdybym wtedy nie uciekła, zgubiłabym siebie na zawsze.
Dziś patrzę w lustro i widzę siebie – prawdziwą Martę, która odważyła się powiedzieć „nie” całemu światu dla własnego dobra.
Czy warto poświęcać siebie dla innych? Czy odwaga do bycia sobą jest naprawdę aż tak trudna? Czekam na wasze historie i przemyślenia.