Nie chcę żyć w kłamstwie – historia o tym, jak odmówiłam pracy, której nienawidzę

— Michał! — krzyknęłam, ledwo przekraczając próg mieszkania. Siatki z zakupami ciążyły mi w dłoniach jak kamienie. — Michał, możesz mi pomóc?!

Cisza. Tylko telewizor w salonie buczał cicho, a z kuchni dobiegał zapach starej kawy. Oparłam się o ścianę, zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Po całym dniu w biurze, gdzie szefowa traktowała mnie jak powietrze, a koleżanki plotkowały za moimi plecami, marzyłam tylko o chwili spokoju. Zamiast tego czekały mnie domowe obowiązki i wieczne pretensje.

Weszłam do kuchni, stawiając siatki na stole z hukiem. Michał siedział na kanapie z telefonem w ręku, nawet nie podniósł wzroku.

— Nie słyszałeś mnie? — zapytałam ostrzej, niż zamierzałam.

— Przecież widzisz, że mam coś ważnego — odburknął, nie odrywając się od ekranu.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. To nie był pierwszy raz. Od miesięcy czułam się niewidzialna — w pracy, w domu, nawet dla własnych dzieci. Praca w dziale reklamacji w dużej firmie była dla mnie jak codzienna kara. Każdego ranka budziłam się z bólem żołądka na myśl o kolejnych telefonach od wściekłych klientów i wiecznie niezadowolonej szefowej.

— Wiesz co? — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — Mam dość. Nie będę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Michał spojrzał na mnie z irytacją.

— O co ci znowu chodzi? Przecież masz dobrą pracę, dom, dzieci zdrowe…

— Dobrą pracę? — przerwałam mu. — Ty wiesz, jak ja się tam czuję? Każdego dnia wracam do domu i czuję się jak wrak człowieka! Nie chcę tak żyć!

— Przesadzasz — machnął ręką. — Każdy musi pracować.

Zacisnęłam pięści. Chciałam krzyczeć, płakać, uciec. Ale zamiast tego zaczęłam rozpakowywać zakupy, próbując opanować drżenie rąk.

Wieczorem długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Słyszałam ciche chrapanie Michała i myślałam o tym, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Kiedyś byliśmy drużyną. Teraz miałam wrażenie, że jestem sama ze swoimi problemami.

Następnego dnia w pracy znów usłyszałam od szefowej:

— Pani Marto, czy naprawdę tak trudno jest poprawnie wypełnić formularz? Ile razy mam powtarzać?

Zacisnęłam zęby i przeprosiłam. W drodze do domu łzy same napływały mi do oczu. W autobusie patrzyłam na ludzi wokół i zastanawiałam się, ilu z nich też udaje szczęśliwych.

Wieczorem zadzwoniła mama.

— Martusiu, wszystko u was dobrze?

Chciałam powiedzieć „tak”, ale coś mnie powstrzymało.

— Mamo… ja już nie daję rady. Nienawidzę swojej pracy. Michał mnie nie rozumie. Czuję się taka… pusta.

Mama milczała przez chwilę.

— Może czas coś zmienić? Życie jest za krótkie na męczenie się każdego dnia.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Następnego dnia po pracy poszłam na spacer po parku. Usiadłam na ławce i zaczęłam pisać w notatniku: „Czego naprawdę chcę?”. Zawsze marzyłam o pracy z dziećmi — chciałam być nauczycielką przedszkola albo prowadzić warsztaty plastyczne. Ale życie potoczyło się inaczej: szybki ślub z Michałem po maturze, dwójka dzieci, kredyt na mieszkanie…

Wieczorem zebrałam się na odwagę.

— Michał — zaczęłam spokojnie. — Chcę rzucić pracę.

Spojrzał na mnie jak na wariatkę.

— Zwariowałaś? Z czego będziemy żyć?

— Znajdę coś innego. Coś, co da mi radość.

— Nie stać nas na twoje fanaberie! — krzyknął. — Myślisz tylko o sobie!

Poczułam się winna. Ale wiedziałam już, że nie mogę dłużej żyć dla innych kosztem siebie.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Michał przestał ze mną rozmawiać poza sprawami dzieci i rachunków. Córka Zosia pytała:

— Mamo, dlaczego jesteś smutna?

Próbowałam się uśmiechać dla niej i dla syna Janka, ale coraz trudniej było udawać.

W końcu zebrałam się na odwagę i złożyłam wypowiedzenie. Szefowa patrzyła na mnie z niedowierzaniem:

— Pani Marto… przecież pani tu pasuje!

Uśmiechnęłam się smutno.

— Może pani tak uważa… Ja już nie mogę.

Pierwsze dni bez pracy były trudne. Michał chodził naburmuszony, mama martwiła się o finanse, a ja walczyłam z poczuciem winy i strachu przed przyszłością. Ale po raz pierwszy od lat poczułam ulgę.

Zaczęłam szukać kursów dla animatorów dziecięcych. Zgłosiłam się jako wolontariuszka do świetlicy środowiskowej. Poznałam tam ludzi takich jak ja — zmęczonych życiem, ale pełnych nadziei na zmianę.

Michał nie mógł tego zaakceptować.

— Zrujnujesz nas! — krzyczał pewnego wieczoru. — Po co ci to wszystko?

— Bo chcę być szczęśliwa! — odpowiedziałam przez łzy.

W końcu postawił sprawę jasno:

— Albo wracasz do normalnej pracy, albo…

Nie dokończył zdania. Ale wiedziałam już, co miał na myśli.

Dziś siedzę przy oknie w wynajmowanym mieszkaniu z dziećmi. Nie jest łatwo — czasem brakuje pieniędzy, czasem sił. Ale patrzę na Zosię i Janka i wiem jedno: jestem im winna prawdziwą siebie, nie kogoś złamanego przez życie.

Czy warto było postawić wszystko na jedną kartę? Czy egoizm to dbanie o własne szczęście? A może to jedyna droga do prawdziwego życia?