Moje dzieci ledwo mnie pamiętają. Ostrzegłam ich: Pomóżcie mi, albo sprzedam wszystko i pójdę do domu opieki

– Mamo, nie przesadzaj, przecież dzwonię do ciebie co tydzień – usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Magdy. Jej ton był zniecierpliwiony, jakby rozmowa ze mną była kolejnym punktem na liście obowiązków, a nie chwilą bliskości.

Zacisnęłam palce na kubku herbaty, patrząc przez okno na szarą ulicę. Wiosna w tym roku przyszła późno, a ja czułam się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Mój mąż, Andrzej, odszedł dwa lata temu. Zostałam sama w naszym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Przez całe życie byliśmy z Andrzejem nierozłączni – razem wychowywaliśmy Magdę i Pawła, razem budowaliśmy dom i rodzinę. Teraz zostały mi tylko wspomnienia i cisza.

– Magda, ja nie chcę tylko rozmów przez telefon – powiedziałam cicho. – Potrzebuję was tu, przy mnie. Nie radzę sobie już sama ze wszystkim.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam, jak Magda wzdycha.

– Mamo, mam dwójkę dzieci, pracę, dom na głowie. Nie mogę być u ciebie codziennie.

– Nie codziennie… Ale może raz w tygodniu? Albo chociaż pomóc mi z zakupami? Paweł też mógłby się zaangażować.

– Paweł mieszka w Gdańsku, ma swoje życie – odparła szybko. – Poza tym…

Nie dokończyła. Wiedziałam, co chciała powiedzieć: „Poza tym to twoja sprawa”.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę tak trudno jest znaleźć dla mnie chwilę? Przecież to ja ich wychowałam, poświęcałam im wszystko. Pamiętam nieprzespane noce, kiedy Magda miała gorączkę i Andrzej był na delegacji. Pamiętam Pawła płaczącego po rozstaniu z pierwszą dziewczyną. Byłam zawsze – na wywiadówkach, na przedstawieniach szkolnych, przy łóżku w chorobie.

Teraz moje dzieci ledwo mnie pamiętają.

Tydzień później zadzwonił Paweł.

– Cześć, mamo. Magda mówiła, że jesteś ostatnio jakaś przygnębiona. Co się dzieje?

Jego głos był obcy, jakby rozmawiał ze mną urzędnik z banku.

– Paweł… Ja już nie daję rady sama. Potrzebuję waszej pomocy. Chociażby raz na jakiś czas…

– Mamo, przecież masz sąsiadkę, panią Zosię. Może ona ci pomoże? Ja mam teraz projekt w pracy, nie mogę przyjechać do Warszawy.

Zamknęłam oczy. Czy naprawdę tak wygląda starość? Czy dzieci mają prawo zapomnieć o matce?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo się zmieniło wszystko od śmierci Andrzeja. On zawsze powtarzał: „Rodzina to najważniejsze”. Ale czy dla naszych dzieci to też coś znaczy?

Następnego dnia postanowiłam działać. Zadzwoniłam do Magdy i Pawła jednocześnie przez wideorozmowę.

– Mam wam coś do powiedzenia – zaczęłam stanowczo. – Jeśli nie zaczniecie mi pomagać, sprzedam mieszkanie i pójdę do domu opieki. Nie będę już dłużej prosić ani czekać.

Magda zbladła.

– Mamo! Co ty wygadujesz?

– To nie są żarty – przerwałam jej. – Mam dość samotności i poczucia bycia ciężarem. Jeśli nie chcecie być częścią mojego życia, przynajmniej pozwólcie mi godnie odejść.

Paweł milczał przez chwilę.

– Mamo… Przecież to twoje mieszkanie…

– Tak, moje. I zrobię z nim to, co uznam za słuszne.

Rozłączyłam się i poczułam ulgę. Po raz pierwszy od dawna miałam poczucie kontroli nad własnym życiem.

Następne dni były pełne napięcia. Magda przysłała mi SMS-a: „Porozmawiamy w weekend”. Paweł zadzwonił dwa razy, ale nie odebrałam.

W sobotę Magda przyszła z wnukami. Stała w drzwiach z miną pełną wyrzutów sumienia.

– Mamo… Przepraszam. Nie wiedziałam, że aż tak ci źle.

Popatrzyłam na nią długo.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że musiałam was szantażować, żebyście mnie zauważyli.

Usiadłyśmy przy stole. Wnuki bawiły się w salonie.

– Może powinniśmy ustalić jakiś grafik? – zaproponowała Magda niepewnie. – Żebyś wiedziała, kiedy ktoś przyjdzie…

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę muszę walczyć o uwagę własnych dzieci?

W niedzielę zadzwonił Paweł.

– Mamo… Może przyjadę za dwa tygodnie? Pogadamy spokojnie?

Zgodziłam się bez entuzjazmu.

Mijały kolejne tygodnie. Magda zaczęła wpadać raz na tydzień z zakupami i obiadem. Paweł dzwonił częściej, choć nadal rzadko bywał osobiście.

Ale coś się zmieniło – we mnie. Przestałam czekać na ich telefony jak na zbawienie. Zaczęłam chodzić na spacery z panią Zosią, zapisałam się na zajęcia dla seniorów w pobliskim domu kultury.

Pewnego dnia spotkałam sąsiada z parteru, pana Marka.

– Pani Haniu, jak się pani trzyma?

Uśmiechnęłam się lekko.

– Lepiej niż myślałam. Wie pan… czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę.

Wieczorem siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcie Andrzeja.

– Widzisz? Musiałam ich postraszyć domem opieki, żeby sobie przypomnieli o matce…

Czy to naprawdę tak musi wyglądać starość w Polsce? Czy dzieci mają prawo zapominać o tych, którzy dali im wszystko?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?