Moja teściowa zrobiła wszystko, by zniszczyć naszą rodzinę – ale straciła syna

– Wstawaj, Lucynka! Już piąta rano, a ty jeszcze śpisz? – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Otworzyłam oczy, zanim zdążyłam się zorientować, że to nie mnie woła, tylko moją córkę. Przez cienką ścianę słyszałam jej kroki na korytarzu, potem szuranie kapci i cichy płacz Lucynki. Miałam ochotę zerwać się z łóżka i stanąć w jej obronie, ale wiedziałam, że wtedy wybuchnie kolejna awantura.

Tak wyglądały nasze poranki od kiedy przeprowadziliśmy się do domu teściów w podwarszawskiej Zielonce. Mój mąż, Tomek, przekonywał mnie, że to tylko na chwilę – „do czasu aż uzbieramy na własne mieszkanie”. Ale chwilę zamieniły się w miesiące, a miesiące w lata. Teściowa, pani Barbara, od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko gościem. Ale to, co zaczęła robić Lucynce… tego nie mogłam już dłużej znosić.

– Mamo, proszę cię… – szepnęłam któregoś ranka, kiedy Lucynka znowu płakała przy stole, obierając ziemniaki na obiad. – Daj jej spokój, to jeszcze dziecko.

– Dziecko? W jej wieku ja już umiałam wszystko w domu! – odburknęła teściowa. – Jak jej nie nauczysz pracy, wyrośnie na lenia.

Tomek milczał. Zawsze milczał przy matce. Widziałam jego wzrok wbity w talerz, jakby chciał zniknąć. Czułam się coraz bardziej samotna w tej walce.

Z czasem teściowa zaczęła być coraz bardziej złośliwa. Znikały moje rzeczy z kuchni, ubrania Lucynki lądowały w worku na śmieci „bo za małe”, a ja słyszałam za plecami szepty: „ona nie potrafi nawet wychować dziecka”.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zobaczyłam Lucynkę stojącą na stołku przy oknie. Myła szyby, choć na dworze był mróz. Miała czerwone dłonie i łzy w oczach.

– Dlaczego to robisz? – zapytałam cicho.

– Babcia kazała… powiedziała, że jak nie umyję okien, to nie dostanę kolacji…

Coś we mnie pękło. Tego wieczoru po raz pierwszy podniosłam głos na teściową.

– Pani Barbaro! To jest moja córka i nie pozwolę jej tak traktować!

– Twoja córka mieszka pod moim dachem! – wrzasnęła. – Jak ci się nie podoba, droga wolna!

Tomek próbował nas uspokoić, ale wtedy usłyszałam coś, czego nigdy nie zapomnę:

– Synu, ona cię od nas odciąga! Jeszcze zobaczysz, jak skończysz przez tę swoją żonę!

Od tego dnia atmosfera była nie do zniesienia. Teściowa zaczęła knuć za naszymi plecami. Podsłuchiwała nasze rozmowy, przeszukiwała nasze rzeczy. Pewnego popołudnia przyszła do nas opiekunka społeczna – ktoś zgłosił „zaniedbanie dziecka”.

Wiedziałam od razu, kto to zrobił. Musiałam tłumaczyć się z każdej rysy na ręce Lucynki (która przewróciła się na rowerze), z każdego nieumytego talerza w zlewie.

Tomek był w szoku. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach gniew.

– Mamo… jak mogłaś? – zapytał cicho.

– Ja tylko chcę dobrze! – krzyczała teściowa. – Ta kobieta cię niszczy!

Tego wieczoru Tomek spakował nasze rzeczy. Po cichu wynieśliśmy się do wynajmowanego mieszkania na drugim końcu miasta. Było ciasno i skromnie, ale po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.

Teściowa dzwoniła codziennie. Groziła sądem o kontakty z wnuczką, płakała do słuchawki, przeklinała mnie i błagała Tomka o powrót. On jednak był nieugięty.

– Wybieram moją rodzinę – powiedział jej pewnego dnia przez telefon. – Jeśli nie potrafisz nas zaakceptować, stracisz mnie na zawsze.

Przez kilka miesięcy żyliśmy jak na bombie zegarowej. Bałam się każdego dzwonka do drzwi, każdego telefonu ze szkoły Lucynki. Ale powoli zaczęliśmy odzyskiwać spokój.

Lucynka przestała się jąkać ze strachu przed babcią. Zaczęła śmiać się głośno i rysować kolorowe obrazki. Ja wróciłam do pracy na pełen etat i po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.

Tomek długo nie mógł pogodzić się z tym, co zrobiła jego matka. Czasem widziałam go siedzącego w kuchni z pustym wzrokiem.

– Może przesadziliśmy? Może powinniśmy spróbować jeszcze raz? – pytał mnie czasem wieczorami.

Ale ja wiedziałam jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. To przede wszystkim bezpieczeństwo i miłość.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Teściowa przestała dzwonić. Słyszałam od znajomych, że bardzo schudła i zamknęła się w sobie. Czasem żal mi jej było – w końcu to matka mojego męża. Ale potem patrzyłam na Lucynkę bawiącą się beztrosko w naszym małym salonie i wiedziałam, że podjęliśmy właściwą decyzję.

Czy można wybaczyć komuś taką krzywdę? Czy rodzina zawsze zasługuje na drugą szansę? Czasem myślę o tym nocami… Może wy mi powiecie: co byście zrobili na moim miejscu?