„Moja sąsiadka poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się jej mamą” – Jak odnalazłam sens na emeryturze, choć zapłaciłam za to wysoką cenę
– Pani Zosiu, czy mogłaby pani…? – głos Agaty, mojej sąsiadki z klatki obok, drżał lekko przez telefon. Była środa, godzina 21:17, a ja właśnie kończyłam czytać wnukowi bajkę na dobranoc. – Moja mama… Ona znowu upadła. Ja nie dam rady wrócić z Kanady tak szybko…
Słuchałam jej słów, czując narastający niepokój. Agata zawsze była tą silną, niezależną kobietą, która wyjechała za granicę, żeby zapewnić lepsze życie swojej rodzinie. Zostawiła tu matkę, panią Helenę – kobietę o ostrym języku i jeszcze ostrzejszym spojrzeniu. Zawsze trzymała się na dystans, nawet gdy nasze dzieci się przyjaźniły. Teraz jednak los sprawił, że to ja miałam być jej opiekunką.
– Oczywiście, Agato. Zajmę się panią Heleną – odpowiedziałam bez wahania, choć w środku czułam się rozdarta. Przecież dopiero co zaczęłam cieszyć się emeryturą i czasem z wnukiem. Ale czy mogłam odmówić?
Następnego dnia rano zapukałam do drzwi pani Heleny. Otworzyła mi powoli, opierając się o laskę.
– Przyszłaś mnie pilnować? – rzuciła z przekąsem.
– Przyszłam pomóc – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.
Pierwsze tygodnie były trudne. Pani Helena nie chciała mojej obecności. – Nie jestem dzieckiem! – krzyczała, gdy próbowałam podać jej śniadanie. – Twoja córka wysłała cię tu jak służącą!
Czułam się upokorzona, ale nie mogłam się wycofać. Agata dzwoniła codziennie, przepraszała i obiecywała, że wróci najszybciej jak się da. Wnuk pytał: – Babciu, czemu już nie chodzisz ze mną na plac zabaw?
– Bo babcia musi pomóc pewnej pani – tłumaczyłam, choć sama nie byłam pewna, czy robię dobrze.
Z czasem zaczęłyśmy z Heleną rozmawiać. Najpierw o pogodzie, potem o dawnych czasach. Okazało się, że była nauczycielką historii w tej samej szkole, do której chodził mój syn. Miała swoje żale i rozczarowania – mąż odszedł do młodszej kobiety, córka wyjechała za ocean.
– Wiesz, Zosiu… Ja już nie mam po co żyć – powiedziała pewnego wieczoru, patrząc przez okno na szare podwórko.
– Masz mnie – odpowiedziałam cicho.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam łzy w jej oczach.
Opieka nad Heleną stała się moją codziennością. Gotowałam jej ulubione zupy, razem oglądałyśmy stare polskie filmy. Czasem śmiała się z moich żartów. Czułam satysfakcję – miałam poczucie misji. Ale im bardziej angażowałam się w pomoc sąsiadce, tym bardziej oddalałam się od własnej rodziny.
Mój syn Michał coraz częściej dzwonił z pretensjami:
– Mamo, czemu nie możesz zająć się wnukiem? Przecież obiecałaś! Ola jest zmęczona po pracy, a ty ciągle u tej Heleny!
Czułam się rozdarta między dwoma światami. Chciałam być dobrą babcią i matką, ale nie umiałam zostawić Heleny samej.
Pewnego dnia Helena upadła w łazience. Znalazłam ją leżącą na zimnych kafelkach.
– Nie chcę już żyć… – szeptała słabo.
Wezwałam karetkę. W szpitalu lekarz spojrzał na mnie surowo:
– Ona potrzebuje stałej opieki. To za dużo dla jednej osoby.
Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Zadzwoniłam do Agaty:
– Nie dam już rady sama…
Agata przyleciała po tygodniu. Była blada i zmęczona. Widziałam w jej oczach wdzięczność i poczucie winy.
– Pani Zosiu… Nie wiem, jak mam się odwdzięczyć…
– Proszę tylko być przy swojej mamie – odpowiedziałam.
Po powrocie do własnego mieszkania poczułam pustkę. Wnuk już nie czekał na mnie z takim entuzjazmem jak dawniej. Syn był chłodny:
– Mamo, przez rok byłaś bardziej matką dla obcej kobiety niż dla własnej rodziny.
Zaczęłam zastanawiać się: czy naprawdę zrobiłam dobrze? Czy moje poświęcenie miało sens?
Czasem spotykam Helenę na spacerze z córką. Uśmiecha się do mnie ciepło. Wiem, że uratowałam jej życie – choćby na chwilę.
Ale czy warto było poświęcić własne relacje rodzinne dla kogoś obcego? Czy dobro wraca zawsze tam, skąd wyszło? Może czasem trzeba wybrać siebie?