Moja córka wstydziła się naszych wiejskich korzeni i nie zaprosiła nas na swój ślub

— Mamo, proszę cię, nie mów tak głośno po naszemu, dobrze? — usłyszałam od Kasi, kiedy odwiedziłam ją pierwszy raz w Warszawie. Stałyśmy wtedy na przystanku, a ona nerwowo rozglądała się na boki, jakby się bała, że ktoś usłyszy mój wiejski akcent. Zrobiło mi się wtedy dziwnie przykro, ale pomyślałam: „Może to tylko młodzieńcza niecierpliwość, może minie”.

Ale nie minęło. Z każdym kolejnym rokiem czułam, jak oddalamy się od siebie. Kasia coraz rzadziej dzwoniła, a kiedy już rozmawiałyśmy, mówiła krótko i rzeczowo. Zawsze była zajęta — praca w korporacji, spotkania ze znajomymi, kursy językowe. Czasem miałam wrażenie, że jestem dla niej tylko obowiązkiem, który trzeba odhaczyć.

Pamiętam, jak ciężko pracowaliśmy z mężem na tej naszej ziemi. Nie było lekko — upały latem, błoto po kolana jesienią, zimą mróz i wiatr. Ale zawsze mieliśmy siebie. Kasia była naszym oczkiem w głowie. To dla niej odkładaliśmy każdy grosz, żeby mogła pójść do dobrej szkoły, żeby miała książki, żeby mogła wyjechać na studia do miasta. Kiedy dostała się na uniwersytet w Warszawie, płakałam ze szczęścia i dumy.

Ale potem coś się zmieniło. Kasia zaczęła mówić coraz mniej o domu, coraz rzadziej przyjeżdżała. Kiedy już przyjeżdżała — zawsze sama, nigdy z żadnym chłopakiem czy przyjaciółką — była spięta i jakby nieobecna. Zawsze miała ze sobą laptopa i telefon, jakby bała się zostać sama ze swoimi myślami.

Ostatni raz widziałam ją pół roku temu. Przyjechała na Wielkanoc. Siedzieliśmy przy stole — ja, mój mąż Janek i ona. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie Janek zapytał:

— Kasiu, a masz już kogoś? Może niedługo przywieziesz nam zięcia?

Kasia uśmiechnęła się sztucznie i odpowiedziała:

— Tato, teraz nie mam na to czasu. Praca jest najważniejsza.

Nie drążyliśmy tematu. Ale czułam, że coś przed nami ukrywa.

A potem przyszło lato i telefon z Warszawy. Zadzwoniła sąsiadka mojej siostry, która mieszka w stolicy:

— Mario, czy ty wiesz, że twoja Kasia wyszła za mąż? Widziałam zdjęcia na Facebooku! Piękna suknia, elegancki pan młody…

Serce mi stanęło. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Jak to? Moja córka wyszła za mąż i nawet nam nie powiedziała?

Zadzwoniłam do niej od razu. Odebrała po kilku sygnałach.

— Kasiu… czy to prawda? — zapytałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… chciałam ci powiedzieć… Ale wszystko działo się tak szybko…

— Dlaczego nas nie zaprosiłaś? — głos mi się załamał.

— Mamo… To był mały ślub… tylko najbliżsi znajomi…

— A my? My nie jesteśmy najbliżsi?

Usłyszałam jej płacz.

— Mamo… Ja… Ja się bałam… Wstydziłam się…

— Czego się wstydziłaś? Nas?

Nie odpowiedziała.

Rozłączyłam się i długo siedziałam w ciszy. Janek patrzył na mnie pytająco.

— Nie zaprosiła nas — powiedziałam tylko.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Nie mogłam spać ani jeść. Przed oczami miałam małą Kasię biegającą po łące za domem, jej pierwsze kroki, pierwsze słowa… Wszystko to wydawało się teraz takie dalekie i nieosiągalne.

W głowie kłębiły mi się pytania: Gdzie popełniłam błąd? Czy powinnam była bardziej ją wspierać? A może za bardzo naciskałam na naukę i karierę? Czy nasze wiejskie życie naprawdę jest powodem do wstydu?

Po kilku tygodniach Kasia przysłała list. Pisała w nim, że kocha nas bardzo, ale czuła presję ze strony swojego męża i jego rodziny. Że bała się, że będziemy odstawać od reszty gości — że ktoś wyśmieje nasze ubrania albo sposób mówienia. Że chciała nas chronić przed upokorzeniem.

Czy to naprawdę była troska? Czy raczej jej własny wstyd?

Janek próbował mnie pocieszać:

— Mario, ona jest dorosła. Ma swoje życie. Może kiedyś zrozumie.

Ale ja nie potrafię tak łatwo wybaczyć. Czuję się zdradzona przez własne dziecko.

Czasem patrzę przez okno na nasze pola i myślę: Czy naprawdę nasze życie jest gorsze od tego miejskiego blichtru? Czy warto było poświęcać wszystko dla dziecka, które teraz się nas wstydzi?

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną taką jak dawniej. Może czas leczy rany… Ale czy potrafię wybaczyć własnej córce to odrzucenie?

Czy naprawdę można zapomnieć o swoich korzeniach? Czy miłość matki wystarczy, by przebaczyć największy ból?