Miłość, która przegrała z matczyną lojalnością: Historia Ani z Lublina

— Nie rozumiesz, Aniu! To moja matka! — głos Pawła drżał, a ja czułam, jak w mojej piersi narasta coś ciężkiego i duszącego. Stałam w kuchni, oparta o zimny blat, a on patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym to ja była winna całemu zamieszaniu. W tamtej chwili wiedziałam już, że coś się skończyło — choć jeszcze nie chciałam tego przyznać.

Ale zacznijmy od początku. Mam na imię Marta i od liceum przyjaźnię się z Anią. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, rozczarowania i marzenia o wielkim świecie. Po maturze wyjechałyśmy do Lublina na studia — ona na prawo, ja na psychologię. Wynajęłyśmy wspólnie mieszkanie na Bronowicach i przez cztery lata byłyśmy nierozłączne. Ania zawsze była tą spokojniejszą z nas dwóch — cichą, ale upartą. Miała w sobie coś, co sprawiało, że ludzie jej ufali. Ja byłam bardziej impulsywna, ale to ona potrafiła mnie uspokoić jednym spojrzeniem.

Na trzecim roku poznała Pawła. Przystojny, wysoki chłopak z Zamościa, studiował informatykę. Był czarujący, zabawny i wydawało się, że naprawdę ją kocha. Zakochali się w sobie bez pamięci. Pamiętam ich pierwsze wspólne wyjście do kina — Ania wróciła wtedy do domu z rumieńcami na twarzy i powiedziała tylko: „Marta, to chyba ten”.

Ich związek rozwijał się szybko. Po roku Paweł oświadczył się Ani podczas spaceru po Ogrodzie Saskim. Byłam świadkową na ich ślubie — skromnym, ale pełnym szczęścia i nadziei. Wszyscy mówili, że są dla siebie stworzeni. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, jak bardzo Paweł jest związany ze swoją matką.

Pani Teresa — matka Pawła — od początku była obecna w ich życiu. Wydawało się to naturalne: Paweł był jej jedynym synem, a ona samotną wdową. Ale z czasem jej obecność zaczęła być coraz bardziej przytłaczająca. Dzwoniła codziennie, czasem po kilka razy dziennie. Wpadała bez zapowiedzi do ich mieszkania pod pretekstem przyniesienia domowych pierogów albo sprawdzenia, czy wszystko w porządku.

Ania próbowała być cierpliwa. „To tylko mama Pawła”, powtarzała sobie i mi. Ale kiedy na czwartym roku studiów dostała niespodziewany spadek po dalekiej ciotce — niewielkie mieszkanie w centrum Lublina — wszystko zaczęło się komplikować.

Paweł był zachwycony: „To nasza szansa! Sprzedamy je i kupimy coś większego albo wyremontujemy i wynajmiemy!”. Ale pani Teresa miała inny plan.

— Pawełku, przecież to mieszkanie jest idealne dla mnie! — powiedziała pewnego wieczoru podczas rodzinnej kolacji. — Tyle lat sama mieszkam na obrzeżach miasta… A tu byłabym bliżej was.

Ania spojrzała wtedy na mnie bezradnie. Wiedziałam, co czuje: to miało być ich zabezpieczenie na przyszłość, pierwszy krok do samodzielności. Ale Paweł nie potrafił odmówić matce.

Zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche pretensje, potem coraz głośniejsze awantury. Ania próbowała tłumaczyć Pawłowi, że to ich wspólna szansa, że powinni myśleć o sobie, o przyszłości. On jednak zawsze kończył rozmowę tym samym argumentem:

— To moja matka! Nie mogę jej zostawić samej!

Pewnego dnia Ania wróciła do domu i zobaczyła panią Teresę w ich salonie — rozpakowywała już swoje rzeczy.

— Przecież mówiłam ci, że jeszcze nie podjęliśmy decyzji! — krzyknęła Ania do Pawła przez łzy.

— Mama nie ma gdzie pójść…

— Ma swój dom! — odpowiedziała Ania drżącym głosem.

Ale Paweł był nieugięty. Przez kolejne tygodnie atmosfera w mieszkaniu była nie do zniesienia. Pani Teresa zachowywała się jak gospodyni: przestawiała meble, gotowała obiady według własnych upodobań, krytykowała Anię za wszystko — od sposobu prasowania koszul po wybór studiów.

Ania zamykała się w sobie coraz bardziej. Przestała wychodzić ze mną na kawę, unikała rozmów o przyszłości. Widziałam, jak gaśnie jej uśmiech.

W końcu doszło do tego wieczoru w kuchni.

— Paweł… Ja już nie mogę tak żyć — powiedziała cicho Ania.

— To moja matka! — powtórzył tylko.

Wtedy Ania spakowała walizkę i wyszła. Przez kilka tygodni mieszkała u mnie na kanapie. Płakałyśmy razem po nocach, analizowałyśmy każdą rozmowę z Pawłem i jego matką. Ania próbowała jeszcze ratować ten związek — proponowała kompromisy, rozmowy z psychologiem rodzinnym. Ale Paweł był nieugięty.

Po kilku miesiącach rozwiedli się. Pani Teresa zamieszkała w odziedziczonym przez Anię mieszkaniu — Paweł przepisał jej je bez pytania żony o zgodę. Ania została z niczym.

Dziś minęło już kilka lat od tamtych wydarzeń. Ania ułożyła sobie życie na nowo — pracuje jako prawniczka w Warszawie i powoli odzyskuje radość życia. Ale blizna po tamtym związku została.

Czasem zastanawiam się: czy można wygrać z matczyną lojalnością? Czy miłość naprawdę jest w stanie przetrwać wszystko? A może są granice poświęcenia, których nigdy nie powinniśmy przekraczać?