Miłość, która dzieli: Historia matki, syna i synowej

– Naprawdę nie rozumiesz, mamo? – głos Michała drżał, a w oczach miał gniew, którego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. – Agnieszka nie może już wytrzymać w tym ciasnym mieszkaniu. Prosimy cię tylko o zamianę. Ty masz trzy pokoje, my ledwo dwa.

Patrzyłam na niego, czując jak serce mi się ściska. Przecież to moje mieszkanie. Mój dom. Tu przeżyłam całe życie, tu zmarł twój ojciec, Michałku… Ale nie powiedziałam tego na głos. Zamiast tego tylko westchnęłam i spuściłam wzrok na swoje dłonie.

– Michał, ja… Ja nie dam rady przeprowadzać się na stare lata. To wszystko, co mam. – Głos mi się załamał.

Agnieszka stała z boku, z założonymi rękami i chłodnym spojrzeniem. – To nie fair. Myślałam, że rodzina powinna sobie pomagać – rzuciła lodowato.

Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Michał nie zadzwonił ani razu. Zawsze był moim oczkiem w głowie – jedynym dzieckiem po tylu latach starań i łez. Gdy się urodził, przysięgłam sobie, że zrobię dla niego wszystko. Ale czy „wszystko” oznacza oddanie mu własnego domu?

W nocy nie mogę spać. Przewracam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Agnieszki: „Myślałam, że rodzina powinna sobie pomagać”. Czy jestem złą matką? Czy jestem samolubna?

Wspominam dzieciństwo Michała – jak biegał po tym mieszkaniu z drewnianym mieczem, jak razem piekliśmy pierniki na święta. Jak tulił się do mnie po koszmarach. Po śmierci męża byliśmy tylko we dwoje. Byłam dla niego wszystkim.

A teraz? Teraz jestem przeszkodą.

W niedzielę zadzwonił domofon. Serce mi zabiło mocniej – może Michał przyszedł się pogodzić? Otworzyłam drzwi z nadzieją i zobaczyłam Agnieszkę. Sama.

– Musimy porozmawiać – powiedziała bez powitania.

Zaprosiłam ją do kuchni. Usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła mówić szybko, nerwowo:

– Michał jest załamany. On czuje się rozdarty między mną a tobą. Ja też nie chcę konfliktu, ale… My naprawdę potrzebujemy większego mieszkania. Ja jestem w ciąży.

Zamarłam. Ciąża? Michał nic mi nie powiedział.

– Dlaczego mi nie powiedzieliście? – szepnęłam.

Agnieszka wzruszyła ramionami.

– Bo wiedzieliśmy, że odmówisz. Ty zawsze wszystko robisz po swojemu.

Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę tak mnie postrzegają? Jako egoistkę?

– To nieprawda… Ja po prostu… Nie potrafię zostawić tego miejsca – wyszeptałam.

Agnieszka spojrzała na mnie z wyższością:

– To tylko ściany. Rodzina jest ważniejsza.

Po jej wyjściu długo siedziałam w kuchni wpatrzona w filiżankę herbaty. Wspomnienia wracały falami: pierwszy dzień Michała w szkole, jego studniówka, ślub… I nagle poczułam się stara i niepotrzebna.

Następnego dnia zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia:

– Słyszałam, że masz kłopoty z młodymi… Oj, kochana, dzisiaj dzieci to tylko by brały! – westchnęła.

Ale ja nie chciałam słuchać narzekań na młode pokolenie. Chciałam zrozumieć.

Wieczorem zadzwoniłam do Michała. Odebrał po kilku sygnałach:

– Czego chcesz? – zapytał chłodno.

– Michałku… Dlaczego mi nic nie powiedziałeś o dziecku?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Bo wiedziałem, że będziesz robić problemy – odpowiedział cicho.

Zacisnęłam powieki, żeby nie płakać.

– Synku… Ja cię kocham. Ale to jest mój dom. Nie mogę go oddać. Proszę, zrozum mnie.

Usłyszałam tylko westchnienie i sygnał zakończonego połączenia.

Od tamtej pory Michał przestał się odzywać zupełnie. Agnieszka czasem przysyła mi zdjęcia USG wnuczki przez WhatsAppa, ale bez słowa komentarza. Czuję się jak intruz we własnej rodzinie.

W święta Bożego Narodzenia siedziałam sama przy stole. Patrzyłam na pusty talerz dla wędrowca i myślałam: czy to ja jestem tym wędrowcem? Czy już nie mam domu?

Próbowałam rozmawiać z Agnieszką jeszcze raz:

– Może znajdziemy inne rozwiązanie? Może wynajmiecie coś większego?

Popatrzyła na mnie z pogardą:

– Łatwo ci mówić, jak siedzisz w dużym mieszkaniu za grosze czynszu! My musimy płacić kredyt do końca życia!

Nie wiedziałam już co powiedzieć.

Czasem łapię się na tym, że zaczynam mieć żal do Michała. Za to, że pozwala Agnieszce decydować za niego. Za to, że nie potrafi postawić się za mną choć raz. Ale potem przypominam sobie siebie sprzed lat – młodą żonę walczącą o swoje miejsce przy teściowej…

Może to ja jestem winna? Może powinnam była być bardziej elastyczna? Ale czy naprawdę muszę poświęcić wszystko?

Ostatnio spotkałam Michała przypadkiem na ulicy. Szliśmy obok siebie przez chwilę w milczeniu.

– Jak się czujesz? – zapytał bez przekonania.

– Samotnie – odpowiedziałam szczerze.

Spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego oczach cień dawnej czułości.

– Mamo… Ja też nie wiem już co robić – wyszeptał i odszedł szybko.

Zostałam sama na chodniku z poczuciem pustki i winy.

Czasem myślę: może powinnam była ustąpić? Ale czy wtedy nie straciłabym siebie?

Czy rodzina naprawdę powinna wymagać od nas aż takiego poświęcenia? Czy miłość matki mierzy się metrażem mieszkania?

A może to ja jestem tą złą? Co wy byście zrobili na moim miejscu?