Miłość, która boli: Jak wychowałam egoistę i nie wiem, jak go odzyskać
– Mamo, gdzie są moje buty? – krzyczy Bartek z przedpokoju, a ja czuję, jak serce mi się ściska. Znowu. Znowu nie potrafi znaleźć rzeczy, które leżą dokładnie tam, gdzie je zostawił. – Na półce, synku – odpowiadam cicho, choć wiem, że zaraz usłyszę kolejne pretensje.
Mam na imię Iwona. Urodziłam Bartka, gdy miałam czterdzieści lat. Wtedy wydawało mi się, że to cud – po latach nieudanych prób, łez i rozczarowań. Mój mąż, Marek, był już pogodzoną duszą. Ja nie. Modliłam się każdej nocy. Kiedy lekarz powiedział mi, że jestem w ciąży, płakałam z radości. A potem… potem wszystko zaczęło się kręcić wokół Bartka.
Nie miałam pojęcia, jak bardzo można kogoś kochać i jak bardzo można się tej miłości bać. Bartek był naszym oczkiem w głowie. Każda jego zachcianka była spełniana. Marek mówił: „Niech ma, przecież tyle na niego czekaliśmy”. Ja też tak myślałam. Chciałam mu wynagrodzić wszystko – samotność jedynaka, moje zmęczenie, nasze późne rodzicielstwo.
Bartek rósł otoczony troską i prezentami. Pierwszy rowerek – najdroższy w sklepie. Pierwszy komputer – lepszy niż mają dzieci sąsiadów. Wakacje? Tylko za granicą. Kiedy miał dziesięć lat i poprosił o psa, choć Marek był uczulony na sierść, kupiliśmy mu rasowego yorka i… oddaliśmy go po miesiącu do schroniska, bo Bartek nie chciał sprzątać po nim odchodów.
– To niesprawiedliwe! – krzyczał wtedy. – Inni mają psy i nie muszą nic robić!
Patrzyłam na niego i czułam wyrzuty sumienia. Może za dużo mu pozwalam? Może powinnam być bardziej stanowcza? Ale kiedy próbowałam powiedzieć „nie”, Bartek wpadał w histerię. Potrafił godzinami milczeć albo trzaskać drzwiami. Marek wtedy mówił: „Daj mu spokój, przejdzie mu”.
Nie przechodziło.
Bartek dorastał i stawał się coraz bardziej wymagający. W gimnazjum przestał się uczyć – bo „szkoła jest głupia”. Zamiast tego grał na komputerze całymi dniami. Kiedy próbowałam ograniczyć mu dostęp do internetu, groził, że się wyprowadzi do kolegi.
– Nie rozumiesz mnie! – wrzeszczał. – Jesteś najgorszą matką na świecie!
Płakałam wtedy w łazience, żeby nie widział moich łez. Marek coraz częściej wyjeżdżał w delegacje. Mówił, że musi zarabiać na nasze życie. Ale ja wiedziałam, że ucieka przed problemem.
Kiedy Bartek miał siedemnaście lat, przyniósł do domu dziewczynę – Magdę. Była cicha, grzeczna, patrzyła na niego z uwielbieniem. Próbowałam z nią rozmawiać, zapraszałam na obiad. Bartek tylko przewracał oczami.
– Mamo, nie wtrącaj się – mówił z pogardą.
Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez drzwi:
– Twoja matka jest dziwna – powiedziała Magda cicho.
– Wiem – odpowiedział Bartek bez cienia żartu. – Ona zawsze taka była.
Zrobiło mi się zimno. Czy naprawdę byłam taka okropna? Czy tak mnie widział?
Magda zniknęła po kilku miesiącach. Bartek nie płakał po niej ani chwili.
Potem przyszła matura. Bartek nie zdał matematyki.
– To twoja wina! – krzyczał do mnie. – Gdybyś mnie nie zamęczała nauką, nie byłbym taki zestresowany!
Marek wtedy pierwszy raz podniósł głos:
– Dość tego! Jesteś już dorosły! Zacznij brać odpowiedzialność za swoje życie!
Bartek zamknął się w pokoju na dwa dni. Nie jadł, nie wychodził nawet do łazienki.
W końcu wyszedł i powiedział:
– Wyprowadzam się do Wojtka.
Nie zatrzymywałam go. Byłam zmęczona walką o jego miłość.
Przez kilka miesięcy nie mieliśmy kontaktu. Marek próbował dzwonić, pisać SMS-y. Bez odpowiedzi.
W końcu Bartek wrócił – z długami na koncie i bez pracy.
– Pomóżcie mi – powiedział bezwstydnie.
Oddaliśmy mu ostatnie oszczędności. Marek zaczął chorować ze stresu.
Bartek nigdy nie podziękował.
Dziś ma dwadzieścia pięć lat i nadal mieszka z nami. Nie pracuje. Całe dnie spędza przed komputerem lub wychodzi z kolegami na piwo.
Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę można kochać dziecko za bardzo? Czy to moja wina, że stał się egoistą?
Ostatnio próbowałam z nim rozmawiać:
– Bartek, musisz zacząć myśleć o przyszłości.
– Daj spokój, mamo! Mam czas!
Marek już nawet nie próbuje go przekonywać.
Czuję się samotna jak nigdy dotąd. Moje życie to ciche dni i wieczne poczucie winy.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę można kochać dziecko za bardzo? Czy ktoś z was też tak się czuje? Jak odzyskać syna, który nigdy tak naprawdę nie był mój?