Między synem a synową: Serce matki na rozdrożu

– Mamo, nie możesz tego zrobić! – głos Pawła drżał, a jego oczy błyszczały gniewem i rozpaczą. Stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści wbijały się w blat stołu.

W tamtej chwili czułam, jakby ktoś rozrywał mnie na pół. Moje serce biło jak szalone, a w głowie huczało mi tylko jedno pytanie: jak do tego doszło? Jak mogłam dopuścić, by mój własny dom stał się polem bitwy między moim synem a jego żoną?

Mam na imię Jadwiga. Mam 62 lata i całe życie mieszkałam w tej samej kamienicy na warszawskiej Pradze. Mój mąż, Zbyszek, zmarł nagle pięć lat temu. Od tamtej pory dom był pusty, aż do dnia, gdy Paweł przyprowadził tu swoją żonę, Magdę, i ich malutkiego synka, Antosia. Wtedy znów poczułam się potrzebna. Gotowałam dla nich rosół, piekłam drożdżówki, opowiadałam bajki wnukowi. Myślałam, że tak już będzie zawsze – rodzinnie, ciepło, razem.

Ale życie nie jest bajką. Z czasem zaczęły się spięcia. Magda była inna niż ja – cicha, zamknięta w sobie, nie lubiła rozmawiać o problemach. Często miałam wrażenie, że przeszkadzam jej w wychowywaniu Antosia. Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek jej rozmowę przez telefon:

– Nie mogę już wytrzymać z teściową pod jednym dachem… – szeptała do swojej matki. – Wszystko komentuje, wszystko wie lepiej.

Zabolało mnie to. Przecież chciałam tylko pomóc! Kiedy próbowałam z nią o tym porozmawiać, zamknęła się jeszcze bardziej. Paweł stawał po jej stronie:

– Mamo, daj Magdzie trochę przestrzeni. To nasz dom teraz.

Ale czy to naprawdę był jeszcze mój dom? Czułam się jak gość we własnych czterech ścianach. Zaczęłam unikać kuchni, żeby nie przeszkadzać Magdzie w gotowaniu. Chodziłam na długie spacery po parku Skaryszewskim, by nie być „kulą u nogi”.

Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię w pokoju Pawła i Magdy. Słowa padały ostre jak noże:

– Twoja matka znowu wtrącała się do Antosia! – krzyczała Magda.
– Przesadzasz! Ona tylko chciała pomóc!
– Mam dość! Albo ona się wyprowadzi, albo ja!

Zamarłam za drzwiami. Wtedy poczułam pierwszy raz prawdziwy strach – strach przed utratą rodziny.

Następnego dnia Paweł przyszedł do mnie blady jak ściana.

– Mamo… Magda nie daje już rady. Prosiła mnie, żebym z tobą porozmawiał. Może powinnaś…

Nie dokończył. Wiedziałam, co chce powiedzieć. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Przewracałam się z boku na bok, patrzyłam na zdjęcie Zbyszka na komodzie i pytałam go w myślach: „Co mam zrobić?”.

Rano podjęłam decyzję. Zaparzyłam herbatę i poprosiłam Pawła na rozmowę.

– Synku… To twój dom teraz. Ja znajdę sobie jakieś miejsce. Może u siostry w Legionowie… Nie chcę być ciężarem.

Paweł patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Mamo! Przecież to twój dom! To my powinniśmy się wyprowadzić!

Ale wiedziałam, że Magda nie da już rady. Widziałam jej zmęczone oczy i czułam napięcie w powietrzu przy każdym wspólnym posiłku.

Zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizek. Każdy przedmiot miał swoją historię: porcelanowa filiżanka po babci, zdjęcie Pawła z pierwszej komunii, sweter robiony na drutach przez mamę… Płakałam cicho, żeby nikt nie słyszał.

W dniu wyprowadzki Antoś przybiegł do mnie z rysunkiem:

– Babciu, to ty i ja na placu zabaw!

Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie, że będę go odwiedzać tak często, jak tylko pozwolą.

Przez pierwsze tygodnie mieszkałam u siostry Haliny. Było mi ciężko – obca kanapa, obcy zapachy, obce ściany. Halina próbowała mnie pocieszać:

– Jadźka, zrobiłaś dobrze. Dzieci muszą mieć swój spokój.

Ale czy naprawdę? Czy matka powinna odchodzić ze swojego domu dla dobra synowej?

Paweł dzwonił codziennie:

– Mamo, wracaj… Magda mówi, że przesadziliśmy. Antoś tęskni za tobą.

Ale ja czułam się już niepotrzebna. Z każdym dniem coraz bardziej zamykałam się w sobie. Zaczęły się bóle głowy, bezsenność, łzy w poduszkę nocami.

Pewnego dnia zadzwoniła Magda.

– Pani Jadwigo… Chciałam przeprosić. Było mi ciężko pogodzić się z nową sytuacją. Wiem, że pani chciała dobrze… Może mogłaby pani przyjść na obiad?

Serce mi zadrżało. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam nadzieję.

Spotkanie było niezręczne – siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Ale Antoś rzucił mi się na szyję:

– Babciu! Zrobisz mi naleśniki?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Od tamtej pory zaczęliśmy powoli odbudowywać relacje. Nie wróciłam już do wspólnego mieszkania – znalazłam małą kawalerkę niedaleko nich. Spotykamy się regularnie na spacery i obiady.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matka powinna poświęcić wszystko dla dobra dziecka? A może czasem trzeba pozwolić odejść?

Czy Wy też kiedyś musieliście wybierać między bliskimi? Jak poradzić sobie z bólem rozstania i poczuciem winy?