Między pieluchami a przyjaźnią: Jak straciłam Kasię i siebie

– Kasia, ile jeszcze będziesz siedzieć w tej piżamie? – zapytałam, próbując ukryć irytację, choć w głosie i tak zabrzmiała nuta rozczarowania.

Spojrzała na mnie spod zmierzwionych włosów, z niemowlęciem przy piersi. W jej oczach zobaczyłam cień dawnej siebie – tej Kasi, która zawsze miała pomalowane paznokcie i śmiała się najgłośniej na całej uczelni. Teraz jej twarz była zmęczona, a spojrzenie jakby nieobecne.

– Nie mam siły – odpowiedziała cicho. – Mały znowu nie spał całą noc. A potem jeszcze ta kupa po łokcie…

Zamilkłam. Przez chwilę chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało. Może żal? Może złość? Przecież jeszcze rok temu planowałyśmy wspólny wyjazd do Barcelony. Miałyśmy zwiedzać świat, a nie siedzieć w kuchni z kubkiem zimnej kawy i słuchać o kolkach.

Kasia była moją najlepszą przyjaciółką od podstawówki. Razem przeżyłyśmy pierwsze miłości, wagary, maturę i studenckie imprezy. Zawsze była tą piękniejszą – wysoką blondynką z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. Ja byłam tą „fajną”, „z poczuciem humoru”, ale to ona przyciągała spojrzenia chłopaków. Zazdrościłam jej urody, ale nigdy nie pozwoliłam, by to nas poróżniło.

Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy poznała Pawła. Był spokojny, trochę sztywny, ale zakochany w niej po uszy. Szybko się zaręczyli, potem ślub – skromny, ale wzruszający. Pamiętam, jak płakałam ze szczęścia, widząc ją w białej sukni. Myślałam wtedy: „Nic nas nie rozdzieli”.

A potem pojawił się Staś.

Na początku byłam zachwycona – kupowałam ubranka, pomagałam urządzać pokój dziecięcy. Kasia promieniała w ciąży, choć czasem narzekała na mdłości czy opuchnięte nogi. Ale po porodzie coś się zmieniło. Zniknęła gdzieś ta radość, a pojawiło się zmęczenie i wieczny niepokój.

Próbowałam ją wyciągać na kawę, do kina, nawet na szybki spacer po parku. Zawsze słyszałam to samo:

– Nie mogę zostawić Stasia samego.
– Paweł jest w pracy, muszę być w domu.
– Jestem za bardzo zmęczona.

Zaczęłam czuć się odrzucona. Przestałyśmy rozmawiać o wszystkim – teraz tematem numer jeden były pieluchy, karmienie piersią i nocne pobudki. Gdy próbowałam opowiedzieć jej o swoim życiu – o nowej pracy, o tym chłopaku z biura – kiwała głową, ale widziałam, że myślami jest gdzie indziej.

Pewnego dnia przyszłam do niej bez zapowiedzi. Drzwi otworzył Paweł. Był wyraźnie zdenerwowany.

– Kasia śpi z małym. Może innym razem?

Poczułam się jak intruz. Jakby ich dom przestał być miejscem dla mnie.

Zaczęłyśmy się oddalać. Spotkania coraz rzadsze, rozmowy coraz krótsze. Czasem pisała mi na Messengerze:

„Przepraszam, nie mam siły dziś gadać.”
„Staś chory, muszę jechać do lekarza.”
„Może za tydzień?”

Za każdym razem czułam ukłucie zazdrości i żalu. Przecież ja też miałam problemy – szefowa dawała mi popalić, mama trafiła do szpitala po upadku. Ale Kasia jakby tego nie zauważała.

W końcu przestałam się odzywać pierwsza. Czekałam, aż ona napisze. Minął tydzień… dwa… miesiąc.

W tym czasie widywałam ją tylko na Instagramie – zdjęcia Stasia w śpioszkach, tort na roczek, rodzinne spacery po lesie. Kasia uśmiechała się na zdjęciach, ale ja wiedziałam, że to tylko pozory.

Któregoś dnia spotkałam jej mamę w sklepie.

– Jak tam Kasia? – zapytałam niepewnie.
– Oj dziecko… – westchnęła pani Teresa. – Całkiem się zamknęła w sobie. Paweł ciągle w pracy, ona sama z małym… Czasem myślę, że już nie daje rady.

Poczułam wyrzuty sumienia. Może powinnam była bardziej się starać? Może powinnam była walczyć o naszą przyjaźń?

Zadzwoniłam do niej tego samego wieczoru.

– Kasia… tęsknię za tobą – powiedziałam od razu.
Po drugiej stronie cisza.
– Ja też… Ale nie wiem już kim jestem – wyszeptała po chwili. – Jestem tylko matką. Nie mam czasu być sobą…

Rozpłakała się. Słuchałam jej łkania i czułam się bezradna jak nigdy wcześniej.

– Pomogę ci – obiecałam. – Chociaż raz w tygodniu wyjdziemy razem. Albo przyjdę do ciebie i pogadamy o czymś innym niż dzieciaki.

Zgodziła się niechętnie.

Pierwsze spotkanie było niezręczne. Kasia przyszła bez makijażu, w dresie i z tłustymi włosami spiętymi gumką. Zamówiłyśmy kawę i przez pół godziny rozmawiałyśmy tylko o Stasiu.

W końcu nie wytrzymałam:
– Kasia… gdzie jesteś? Gdzie ta dziewczyna, która śmiała się najgłośniej na imprezach?

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Nie wiem… Chyba ją zgubiłam gdzieś między pieluchami a praniem…

Próbowałam ją pocieszyć, ale czułam narastającą frustrację. Czy naprawdę macierzyństwo musi oznaczać rezygnację ze wszystkiego?

Zaczęłyśmy spotykać się regularnie – czasem u niej w domu, czasem na spacerze z wózkiem. Bywały dni lepsze i gorsze. Czasem śmiałyśmy się jak dawniej, innym razem milczałyśmy przez pół godziny.

Paweł patrzył na mnie podejrzliwie. Raz usłyszałam jego rozmowę z Kasią:
– Po co ci te spotkania? Masz rodzinę, dziecko…
– Bo potrzebuję kogoś poza tobą i Stasiem! – odpowiedziała z rozpaczą.

Zrozumiałam wtedy, że ona też czuje się samotna w tym swoim nowym świecie matki i żony.

Minął rok od narodzin Stasia. Kasia powoli zaczynała wracać do siebie – zaczęła chodzić na fitness dla młodych mam, kupiła nową sukienkę (choć dalej najczęściej chodziła w dresie). Nasza przyjaźń przetrwała próbę czasu, choć już nigdy nie była taka sama.

Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy można być jednocześnie dobrą matką i sobą? Czy każda kobieta musi wybierać między rodziną a własnym szczęściem?

A może to ja jestem egoistką, że tęsknię za dawną Kasią zamiast zaakceptować tę nową?

Czy wy też kiedyś straciliście kogoś bliskiego przez życiowe zmiany? Jak sobie z tym poradziliście?