Matka, teściowa i mieszkanie: Czyje życie układam?
– Nie rozumiesz, Aniu? To dla dobra wnuczki! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy oknie, ściskając filiżankę kawy tak mocno, że aż bolały mnie palce. Michał, mój mąż, siedział przy stole, milczący, z opuszczoną głową.
Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Od miesięcy czułam narastające napięcie – odkąd urodziła się Zosia, wszystko się zmieniło. Moja teściowa, pani Halina, zawsze była obecna w naszym życiu, ale teraz jej obecność stała się niemal dusząca. Po moim powrocie z urlopu macierzyńskiego temat opieki nad Zosią wracał jak bumerang. Przedszkole? Za wcześnie. Niania? Za drogo. Halina miała własne plany.
– Oddacie mi swoje oszczędności, a ja przepiszę mieszkanie na Zosię – powiedziała pewnego wieczoru, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Zamarłam. Michał spojrzał na mnie z niepokojem. – Mamo, ale… przecież to nasze pieniądze na przyszłość. A mieszkanie… Ty tam mieszkasz.
– Nie będę tam wiecznie! – przerwała mu ostro. – Lepiej, żeby mieszkanie zostało w rodzinie. A wy i tak nie macie szans na własne w tym mieście.
Wiedziałam, że ma rację – ceny mieszkań w Warszawie były kosmiczne. Nasze oszczędności ledwo starczałyby na wkład własny do kredytu, a rata przewyższałaby połowę naszych pensji. Ale oddać wszystko Halinie? Z nadzieją, że kiedyś przepisze mieszkanie na naszą córkę?
Nocą nie mogłam spać. Michał przewracał się z boku na bok.
– Co my zrobimy? – szepnął w ciemności.
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Boję się jej zaufać.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Zosia została z Haliną – nie miałam innego wyjścia. Każdego dnia wracałam do domu z poczuciem winy i lękiem przed kolejną rozmową o pieniądzach.
Pewnego popołudnia odebrałam telefon od mamy.
– Aniu, wszystko w porządku? Wyglądasz ostatnio na zmęczoną.
Nie wytrzymałam. Opowiedziałam jej wszystko – o propozycji Haliny, o naszych dylematach, o strachu przed utratą kontroli nad własnym życiem.
– Kochanie – westchnęła mama – pamiętaj, że rodzina to nie tylko układy i interesy. Ale jeśli czujesz się wykorzystywana… musisz postawić granice.
Łatwo powiedzieć. Każda rozmowa z Haliną kończyła się kłótnią lub cichym szantażem emocjonalnym:
– Przecież ja dla was wszystko! Oddałam wam najlepsze lata życia mojego syna!
Czułam się jak intruz we własnym domu. Michał coraz częściej zamykał się w sobie. Zosia zaczęła płakać na widok babci – czy wyczuwała napięcie?
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Zastałam Halinę przeszukującą nasze szafki kuchenne.
– Szukasz czegoś? – zapytałam chłodno.
– Chciałam tylko zobaczyć, czy macie jeszcze kawę – odpowiedziała z udawaną niewinnością.
Wtedy pękłam.
– Mamo, proszę… To jest NASZ dom. Chcę mieć trochę prywatności!
Halina spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Gdyby nie ja, nie mielibyście gdzie mieszkać! Może powinnam zabrać swoje rzeczy i wrócić do siebie?
Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć: „Tak, proszę!” Ale wiedziałam, że to niemożliwe – nie stać nas było na wynajem ani tym bardziej na własne mieszkanie.
Wieczorem usiedliśmy z Michałem przy stole.
– Musimy podjąć decyzję – powiedział cicho. – Albo zgadzamy się na propozycję mamy… albo próbujemy sami coś wymyślić.
– A jeśli ona nigdy nie przepisze tego mieszkania na Zosię? Jeśli coś się stanie?
Michał milczał długo.
– Nie wiem… Ale to moja mama. Myślisz, że by nas oszukała?
Nie odpowiedziałam. Widziałam już za dużo rodzinnych dramatów wokół pieniędzy i nieruchomości.
Przez kolejne tygodnie atmosfera gęstniała. Halina coraz częściej wspominała o „swoim” mieszkaniu i „naszych” pieniądzach. Zosia zaczęła mieć koszmary nocne.
Pewnej soboty postanowiłam porozmawiać z teściową szczerze.
– Pani Halino… Proszę mi powiedzieć wprost: dlaczego chce pani tych pieniędzy?
Spojrzała na mnie twardo.
– Bo mam dość bycia traktowaną jak darmowa opiekunka! Chcę mieć coś od życia! A wy… Wy tylko bierzecie!
Zatkało mnie. Czy naprawdę tak nas widziała?
Wróciłam do Michała ze łzami w oczach.
– Może powinniśmy spróbować sami… wynająć coś małego? Zacząć od nowa?
Patrzył na mnie długo, po czym skinął głową.
– Dobrze. Spróbujmy.
Nie było łatwo. Wynajęliśmy kawalerkę na obrzeżach miasta. Było ciasno, głośno i drogo. Ale po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę – nikt nie wchodził mi do kuchni bez pytania, nikt nie rozliczał mnie z każdej wydanej złotówki.
Halina obraziła się śmiertelnie. Przez kilka tygodni nie odbierała telefonów ani nie odwiedzała Zosi. Bolało mnie to – wiedziałam, że Zosia tęskni za babcią mimo wszystko.
Po miesiącu przyszła do nas niespodziewanie.
– Chciałam zobaczyć wnuczkę – powiedziała sztywno.
Zosia rzuciła jej się w ramiona. Ja podałam jej herbatę i usiadłyśmy naprzeciwko siebie w milczeniu.
– Może przesadziłam – mruknęła w końcu Halina. – Ale chciałam dobrze…
Uśmiechnęłam się smutno.
– My też chcieliśmy dobrze. Ale musimy żyć po swojemu.
Nie wiem, co będzie dalej. Może kiedyś znajdziemy kompromis. Może Halina zrozumie, że miłość do rodziny nie polega na kontroli i układach finansowych.
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy uda mi się wychować ją tak, by umiała walczyć o siebie i swoje granice? Czy każda rodzina musi przechodzić przez takie burze? Co wy byście zrobili na moim miejscu?